czwartek, 18 kwietnia, 2024

W Krośnie łapią na żółty?

0
Udostępnij:

Pan Janusz z Jasła dostał mandat za wjechanie na czerwonym świetle na skrzyżowaniu w Krośnie. – Jak można karać ludzi za to, że sygnalizacja jest źle ustawiona? – pyta rozgoryczony. O swoje racje będzie walczyć w sądzie.
20 lipca br. Janusz Polak, instruktor jazdy z Jasła, prowadził w Krośnie zajęcia ze swoim kursantem. Jak przystało ma instruktora zna dobrze wszystkie egzaminacyjne „pułapki” i często ćwiczy w tym miejscach ze swoimi kursantami. Do głowy mu nie przyszło, że wydarzenia z tego popołudnia będzie odtwarzał aż „do bólu”.

Dwa tygodnie, później otwieram pocztę a tu niespodzianka: pismo ze Straży Miejskiej z Krosna – opowiada Janusz Polak. – Czytam: „ …w związku wykroczeniem drogowych zarejestrowanego przy pomocy urządzenia samorejestrującego informujemy pana, jako zarejestrowanego w ECEP właściciela pojazdu o widocznym numerze rejestracyjnym…..”. Mandat – 500 zł.

Do pisma dołączony był raport i dwa zdjęcia zrobione na skrzyżowaniu ulic Podkarpackiej z Czajkowskiego dniu 20 lipca o godz. 15.47.

– Poinformowano mnie, że wjechałem na czerwonym świetle. Zgłupiałem widząc te zdjęcia, absolutne tego sobie nie przypominam, tym bardziej, że jechałem z kursantem i musiałem być podwójnie czujny. Jako instruktor jestem przecież wyczulony na to, by uczniowie nie łamali przepisów. Potem rozmawiałem nawet z chłopakiem, który miał tego dnia ze mną jazdy i on też niczego takiego nie pamięta – kontynuuje pan Janusz.

Nie dawało mu to spokoju, dlatego postanowił sam sprawdzić, czy to było możliwe. – Po dokładnym obejrzeniu obydwu zdjęć i po oględzinach na skrzyżowaniu obliczyłem, jaki odcinek samochód przejechał w czasie wskazanym przez urządzenie. Pierwsze zdjęcie zrobione było po 0,78 sekundy od włączenia się światła czerwonego, tak przynajmniej jest podane w raporcie. Drugie po 2,2 sekundy. Jak odliczyłem jeden czas od drugiego i dystans, jaki przejechaliśmy, to wychodzi, że jechaliśmy ok. 50 km na godzinę. Zgodnie z przepisami. Problem w tym, że czerwonego światła nie widziałem ani ja, ani kursant – podkreśla Polak.

Postanowiliśmy sami sprawdzić, czy pan Janusz nie przesadza. Sygnalizatory ustawione są 5,5 metra nad jezdnią. Linia warunkowego zatrzymania wyznaczona jest tam w odległości 10, 5 m od sygnalizatora. To minimalna odległość, ale zalecana przez przepisy to 15 metrów. Kierujący samochodem osobowym musi się nachylić mocno do przodu by zobaczyć światła.

Jadący z prędkością 50km/h kierowca w pewnym momencie widzi, że zapala mu się sygnał żółty. Oceniając, że nie jest w stanie zatrzymać się bez gwałtownego hamowania, kontynuuje jazdę i przejeżdża przez skrzyżowanie. Przy takim ustawieniu świateł nie widzi tego, że wjechał już na czerwonym świetle. Ślad jednak zostaje, sytuację rejestruje aparat fotograficzny uruchamiany pętlą indukcyjną. Za kilka dni kierowca dostaje przesyłkę pocztową od Straży Miejskiej. Najczęściej wścieka się na siebie myśląc, że się zagapił i zgrzytając zębami płaci mandat, zgodnie z taryfikatorem od 300 do 500 zł. W Krośnie zazwyczaj przyznawany jest od razu najwyższy, ale prosząc o ulgę w Straży Miejskiej można „zbić” do 300 zł.

Sygnał żółty powinien trwać minimum 3 sekundy, robiłem dziesiątki pomiarów i testów na tym skrzyżowaniu. Świeci się najwyżej 2,8 sekundy. Biorąc pod uwagę bezwładność oka ludzkiego, do tego sekundowe opóźnienia w reakcji kierowcy robi się z tego zaledwie 2,5 sekundy. Czy kierowca, którzy jedzie i nie widzi sygnalizatora ma czuć się winnym przejechania na czerwonym świetle? – denerwuje się Polak.

Zdesperowany mężczyzna spędził sporo czasu analizując całą sytuację. Z jego obliczeń wynika, że kierowca, który jedzie z prędkościom 50 km/h przejeżdża 14 metrów w ciągu sekundy. Jeśli sygnał żółty trwa pełne 3 sekundy, to przejedzie 42 metry, w tym 31,5 m od linii warunkowego zatrzymania. Reakcja kierowcy i uruchomienie hamulców to średnio 1,5 sekundy. Droga hamowania samochodu osobowego na suchym asfalcie wynosi 12,5 metra. W tym czasie już jest problem z zatrzymaniem się przed linią. A pętla indukcyjna która uruchamia aparat fotograficzny jest zaraz za linią zatrzymania, jeszcze przed przejściem dla pieszych. I mamy kłopot.

Wystarczy, że kierowca delikatnie się rozproszy, np. w momencie, kiedy światło się przełącza zerknie w lusterko i zajmie mu to pół sekundy to już ma 2 sekundy. Zostaje mu maksymalnie 0,8 sekundy a to oznacza, że przejedzie jakieś 11 metrów. W tej sytuacji nie ma możliwości zatrzymania się bez gwałtownego hamowania przed wyznaczoną linią. W efekcie stwarza się zagrożenie jadącym za nim kierowcom. W takich sytuacjach kierowcy z doświadczeniem wiedzą, że zdążą przejechać i że to będzie bezpieczniejszym manewr niż gwałtowne hamowanie.

– Na tym skrzyżowaniu na dodatek już kilka metrów przed linią zatrzymania nie widzą sygnalizatora, więc są przekonani, że wjechali na żółtym. A tu za moment są już fotografowani. Wygląda na to, że specjalnie tak jest ustawione by łapać kierowców na mandaty – denerwuje się pan Janusz.

Zdaniem mężczyzny dobrym wyjściem byłoby założenie zegara odmierzającego czas, wówczas kierowcy bez problemu będą widzieli, ile czasu zostało do zmiany świateł. Drugim wyjściem podpowiadanym przez Polaka jest takie ustawienie czasu, które uwzględnia zrozumiałe opóźnienia w reakcjach kierowców.

Wizyta w Straży Miejskiej

– Przekonany o mojej niewinności poszedłem do Straży Miejskiej. Pokazałem wezwanie do zapłaty mówiąc, że nie czuję się winny tego wykroczenia, ponieważ światła nie działają tak jak powinny – opowiada Polak. – Inspektor zadowolony nie był, rozmawiać nie bardzo chciał. Udowodnił mi zaraz swoimi obliczeniami, że wszystko jest w porządku. Ale robił je do 3 sekund, a jak sprawdziłem przecież, że czas był o 0,2-0,3 sekundy krótszy. Przy prędkości, jaką jechałem, miałem do przejechania ponad 4 metry. Zdążyłbym już wyhamować albo minąłbym już pętle indukcyjną i zdjęcia by nie było.

Pan Janusz odmówił zapłacenia mandatu, dlatego funkcjonariusz wypełnił wniosek o ukaranie go przez sąd. Sąd na posiedzeniu niejawnym, na podstawie wniosku ze Straży Miejskiej, uznał go winnym popełnionego czynu i skazał na karę w kwocie 300 zł. O 200 mniej niż proponowała Straż Miejska.

Tu nie chodzi o kasę, ale o to, że płacąc ten mandat przyznałbym się do winy, a ja nie czuje się winny i będę składał apelację – zapowiada. – Liczę na to, że w sądzie będę mógł przedstawić swoje racje, bo do tej pory nikt nie brał ich pod uwagę.

Zapytaliśmy kierowców zatrzymujących się na skrzyżowaniu, czy dobrze widzą światła sygnalizatorów. Ciekawi byliśmy także dlaczego wszyscy, jak na komendę, zatrzymują się dobre kilka metrów przed liną zatrzymania. – Jeżdżę tędy kilka razy dziennie i z doświadczenia wiem, że należy dużo wcześniej zwolnić i zatrzymać się sporo przed linią, bo jak nie, to człowiek ląduje na czerwonym. Już kiedyś zapłaciłem za to trzy stówy – mówi pan Jacek z Krosna.

Podobnych opinii usłyszeliśmy jeszcze kilka. Na dobrą widoczność nie narzekali tylko kierowcy ciężarówek i wyższych samochodów osobowych. W niższych kierowcy wychylali się do przodu „kukając” na sygnalizator.

My tylko egzekwujemy prawo

Krosno było trzecim po Szczecinie i Warszawie miastem, gdzie zastosowano taki system. Urządzenia samorejestrujące zainstalowane są na dwóch skrzyżowaniach, opisywanym wyżej oraz na skrzyżowaniu ulic Podkarpackiej ze Zręcińską i Pużaka. Funkcjonują tam od czerwca ub.r.

Mieliśmy liczne sygnały i sugestie kierowców, dlatego jeszcze w ubiegłym roku zwracaliśmy się do zarządu drogownictwa z wnioskiem o wydłużenie czasu sygnału żółtego – mówi Tomasz Wajdowicz, komendant Straży Miejskiej w Krośnie. – Dowiedziemy się wówczas, że to niemożliwe, ponieważ sygnał żółty na skrzyżowaniu nie może trwać dłużej niż 3 sekundy. Kierowcy zwracali nam także uwagę na potrzebę wydłużenia czasu sygnału zielonego. Trwa 7 sekund, mnie też się wydaje, że to za krótki czas, ale przecież jest czymś podyktowany. W pewnych sytuacjach nie może trwać dużej ponieważ na pozostałych ulicach dochodziłoby do blokowania ruchu. Ruch tych świateł i czas świecenia nie zależy od nas. My tylko egzekwujemy to, co leży w zakresie naszych kompetencji.

Komendant podkreśla także fakt, że Straż Miejska nie miała wpływu na ustawienie sygnalizatorów. – Nie mnie oceniać, czy te sygnalizatory wiszą prawidłowo, czy nie. My nasze urządzenie dołożyliśmy do już istniejącej infrastruktury, sygnalizatory już tam były. My jedynie zaczęliśmy, mówiąc w cudzysłowie, wytykać kierowcom, że źle jeżdżą. A nasze urządzenia to pokazały. Niestety wciąż mamy złe nawyki, że kierowcy widząc żółte myślą często, że zdążą. To urządzenie pomaga je eliminować.

Zdaniem Wajdowicza od czasu zainstalowania urządzeń wyraźnie poprawiło się bezpieczeństwo na tych skrzyżowaniach. Inną nierozstrzygniętą wciąż kwestią jest zakwestionowanie przez prokuratora generalnego uprawnień straży miejskich do stosowania takich stacjonarnych urządzeń radarowych. Sprawa toczy się w Trybunale Konstytucyjnym. – Prokurator wyraził swoje zdanie, ale według mnie ta opinia nie jest wiążąca dla takich sądów, jak np. w Krośnie – komentuje Wajdowicz. – My dysponujemy opinią departamentu MSWiA, że działamy zgodne z prawem.

Media namawiają do łamania prawa?

Do komendanta regularnie zgłaszają się ludzie zarejestrowani, jako sprawcy podobnych wykroczeń drogowych. Proszą o niższy mandat, próbują udowodnić, że nie wjechali na czerwonym świetle, wykłócają się, dzwonią i rzucają słuchawkami. – A ja muszę być bardzo opanowany i spokojny. Mnie nie wolno jest okazywać emocji, choć czasem aż mnie ponosi, bo zaraz będzie na mnie skarga zgłoszona. Mam taką pracę, a nie inną i staram się ją wykonywać jak najlepiej. Gdybym pracował w innej dziedzinie, to też bym do swojej pracy tak podchodził – podkreśla Wajdowicz.

Nie kryje jednak rozżalenia i pretensji, jakie ma do mediów.

– Dziwi mnie to, że media pomagają, doradzają, sugerują kierowcom czy sprawcom wykroczeń, jak uniknąć odpowiedzialności za dane wykroczenie. Dlaczego to nie jest piętnowane? – pyta komendant nie kryjąc rozgoryczenia. – Jeśli ktoś popełni wykroczenie, to niech poniesie tego konsekwencje, a nie żeby media doradzały mu, jak tego uniknąć. W internecie mamy gotowe wzory odwołań od mandatów, od kar. To przecież doradzanie, jak czynić źle i nie ponieść konsekwencji. Według mnie to powinno być bardzo rygorystycznie piętnowane. W internecie znajdziemy ogłoszenia typu „przyjmę punkty karne”. To przecież handel punktami karnymi, to też powinno być piętnowane, ale o tym w mediach się nie mówi.

Sygnalizacja czasowa jest niemożliwa

Podobne skargi kierowców miały miejsce w Jaśle. Na skrzyżowaniu ulic Kazimierza Wielkiego i Szajnochy, zainstalowane jest urządzenie samorejestrujące. Kierowcy nagminne dostawali zdjęcia „okraszone” mandatem za wjazd na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Straż Miejska zasypywana była skargami. Jedni się wykłócali inni prosili o anulowanie kary. Dobrym sposobem na wyeliminowanie problemu okazało się zainstalowanie na skrzyżowaniu sygnalizacji czasowej. Od tego czasu już nikt nie kwestionuje faktu, że złamał prawo, a liczba mandatów spadła drastycznie. Jak się dowiedzieliśmy w Krośnie nie zdałoby to jednak egzaminu. Sygnalizacja świetlna jest tu sterowana akomodacyjnie, co oznacza, że sygnał czerwony zmienia się w zależności od natężenia ruchu na całym skrzyżowaniu. Zależy od tego, jak często zmiana świateł wzbudzana jest przez pieszych korzystających z licznych przejść.

To stwarzałoby ogromne zagrożenie – wyjaśnia komendant Wajdowicz. – Mamy taką sytuacją. Środek nocy, druga nad ranem. Kierowca jedzie ulicą Podkarpacką z dopuszczaną prędkością 70 km na godzinę. Na wyświetlaczu widzi: 30 sekund, 29, 28 … Na skrzyżowaniu nie widzi żadnego pojazdu, cisza, spokój, więc nie zwalnia. A tu nagle system zaczyna zmieniać sygnalizacje świetlną i ma czerwone światło. Okazuje się, że ul. Pużaka szedł jakiś pieszy, wzbudził sobie zielone światło na swoim przejściu i zmieniło to pracę całego skrzyżowania, choć ten pieszy wcale nie przechodził przez ulicę Podkarpacką – wyjaśnia.

Wracając do skargi Janusza Polaka komendant podkreśla, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona. – Kierowca ma prawo się odwoływać od decyzji sądu, powoływać biegłych, jest przecież cała procedura trybu odwoławczego. Być może ten człowiek wygra, nie mnie to oceniać, czy ten człowiek popełnił wykroczenie czy nie, to sąd podejmie stosowne decyzje – podkreśla Wajdowicz.

W wersji papierowej tekst dostępny jest w najnowszym wydaniu tygodnika Nowe Podkarpacie.

Ewa Wawro

Mandaty dyscyplinują kierowców?

Maszty z urządzeniem rejestrującym są ustawione w Krośnie na dwóch skrzyżowaniach: ul. Podkarpacka z ul. Czajkowskiego/Składowa oraz na ul. Podkarpackiej z ul. Zręcińska/Pużaka. Mandaty z fotoradarów za przejazd na czerwonym świetle są nakładane od II połowy 2012 r. Liczba nałożonych mandatów za czerwone światło w okresie 1.07.2012 – 31.12.2012 wynosiła 1224. Wystawiono je na łączną kwotę – 421 050 zł. W okresie 1.01.2013 – 30.12.2013 za to samo wykroczenie wystawiono 643 mandaty na łączną kwotę – 229 700 zł.