
Każdy dzień przynosi kolejne ogłoszenia zbiórek na leczenie. Ludzie w potrzebie oraz jakże często rodzice małych dzieci zbierają pieniądze na leczenie, którego nie refunduje NFZ. I nie są to jakieś przypadki odosobnione. Chyba każdy ma wśród przyjaciół, znajomych kogoś, kto taką zbiórkę prowadzi. Ja na przykład mam kolegę, przyjaciela, którego półroczne leczenie kosztuje bagatela 600.000 złotych.
Na pytanie co z tymi lekami, terapiami, na które chorzy zmuszeni są zbierać pieniądze i płacić za nie z własnej kieszeni, przedstawiciele NFZ, minister zdrowia oraz rządzący politycy odpowiadają że przecież budżet nie jest z gumy, trzeba racjonalnie wydać każdą złotówkę. Dlatego też latami NFZ negocjuje ceny leków i wszystko to dla naszego dobra.
Dzieję się to w kraju, w którym ten sam, nie z gumy przecież budżet, pozwala na realizację tak „potrzebnych wynalazków” jak patriotyczne ławeczki, kolejne muzea, fundacje i instytuty o patriotycznych nazwach czy Pałac Saski. Czyli zdaniem rządzących „inwestowanie w budowanie ducha wspólnoty narodowej i krzewienie postaw patriotycznych” jest równie ważne, jeśli nawet nie ważniejsze, niż zdrowie pospólstwa. Wszak nad zdrowiem elity roztoczony jest inny parasol.
W mediach opozycja krytykuje te wydatki, wskazując na ich irracjonalność. Chwała jej za to. Ale są chwile, kiedy ta sama opozycja traci zdrowy rozsądek i cała klasa polityczna, od prawa do lewa, działa w jakimś dziwnym amoku. Chodzi oczywiście o wydatki na zbrojenia. Tutaj nie ma żadnej dyskusji, żadnej kontroli. Wszak bezpieczeństwo kraju jest najważniejsze. Chorzy na choroby onkologiczne, rzadkie choroby genetyczne, czy też czekający latami w kolejce do lekarza specjalisty mogą bezsilnie gasnąć w oczekiwaniu na leczenie. Samopoczucie ma im poprawić świadomość, że gasną w kraju, którego granice są bezpieczne, bo bronione przez naszą silniejszą armię.
Tak więc cała klasa polityczna popiera takie rozłożenie priorytetów w wydatkach budżetu państwa. Ciekawe ilu z nich starczyłoby odwagi aby stanąć w twarz z chorymi i patrząc im prosto w oczy bronić takiej, a nie innej skali ważności.
Zastanawiałem się, jak opisać daną sytuację bez użycia wulgaryzmów. Okazuje się, że można. W tym miejscu, jak zwykle pojawia się wyjaśnienie, co autor miał na myśli w tytule. Tym razem, jako podsumowanie niechaj posłuży cytat z książki Arturo Péreza-Reverte „Fechmistrz”.
„… Wie pan, gdzie leży problem? Stanowimy ogon ostatniego z trzech pokoleń, jakie z kaprysu historii następowały jedno po drugim. Pierwsze pokolenie potrzebuje Boga, więc go wymyśla. Drugie wznosi świątynie temu Bogu i usiłuje Go naśladować. A trzecie bierze marmur z owych świątyń, buduje z nich burdele, w których czci własną chciwość, własny przepych i własną nikczemność. Tak już jest, że po bogach i bohaterach przychodzą zawsze, nieuchronnie, miernoty, tchórze i idioci. Dobrej nocy, don Marcelino”.
Szkoda tylko, że dane nam było za swojego życia obserwować kolejno, wszystkie te trzy pokolenia.
Janusz Rak