
Hobby może mieć różne oblicze. Jedni zbierają znaczki, inni łowią ryby, chodzą po górach, a niektórzy uwielbiają krótkofalarstwo. Godzinami siedzą przy radiostacji, by nawiązać łączność z całym światem.
SQ8HPI, SP8NFO itd… Cóż to za dziwne znaki? Wielu z nas nic nie mówią. To znak wywoławczy, który dla krótkofalowców jest świętością – drugim nazwiskiem czy peselem. – Tego nie da się cofnąć, znak nie może się powtórzyć, jest nadany do końca życia – mówi Aleksander Ofiarski, prezes Jasielskiego Klubu Łączności LOK – SP8KJX.
Jak sama nazwa wskazuje, jego członkowie zajmują się nawiązywaniem łączności z innymi pasjonatami na całym świecie. Nie trzeba wyjeżdżać do Brazylii czy Japonii – wystarczy dobra radiostacja i antena, no i odrobinę wiedzy. Łączność na falach eteru, to hobby ujęte przepisami międzynarodowymi. Nadawcy są licencjonowani, co oznacza zdanie państwowego egzaminu i uzyskania pozwolenia z Urzędu Komunikacji Elektronicznej na zainstalowanie stacji nadawczej. Dopiero wtedy łączność ze światem na falach radiowych stoi otworem. Każdy licencjonowany nadawca ma swój znak, składający się z trzech członów, określający kraj, /tu – SP/, okręg /tu – 8/ i tzw. sufiks – czyli znak indywidualny operatora. Każdy znak jest niepowtarzalny. Odbiorca na jego podstawie już wie, kto i skąd nadaje.
Zagadkowe pikanie
Klub SP8KJX powstał ponad 50 lat temu. Pierwszymi operatorami byli Ryszard Szczurek oraz Ryszard Paciorkowski, zaś kierownikiem Franciszek Dybaś.
Mały Olek miał zaledwie 7 lat, gdy po raz pierwszy trafił do klubu, który mieścił się wówczas w kamienicy na piętrze przy ulicy Rynek 12 w Jaśle. Spokoju nie dawało mu charakterystyczne pikanie, które słyszał prawie codziennie. – Siedziałem na górze, okna w lecie otwarte i bez przerwy taka pikawa chodziła. Nie wiedziałem, co to jest. Poszedłem raz do klubu i zainteresowałem się tym – wspomina. Od razu złapał bakcyla.
Już w 1965 roku przeprowadził pierwsze łączności, oczywiście pod okiem kierownika klubu albo uprawnionego operatora. Swój pierwszy znak nasłuchowy pamięta do dziś – SP8-7811. – Wtedy mogłem mieć odbiornik i słuchać wszystkich krótkofalowców w paśmie amatorskim. Robiliśmy to na sprzęcie wycofanym z wojska – to były radiostacje piechoty, czołgowe, lotnicze. To był sprzęt zużyty, a my sami przerabialiśmy go tak, żeby pracował w naszym zakresie – mówi A. Ofiarski z dumą prezentując swoje pierwsze zezwolenie nasłuchowe z 1972 roku.
W tamtych latach nie było łatwo zostać krótkofalowcem. Najpierw trzeba było chodzić do klubu, po ukończeniu 15 lat dostawało się znak nasłuchowca, a po 4 latach otrzymywało się zezwolenie. To było poprzedzone egzaminem. Dziś jest prościej, bo wystarczy dobrze odpowiedzieć na pytania testowe, a w latach 60. czy 70. tych wymagań było dużo więcej. – Trzeba było znać telegrafię, a przecież dziś przekazy cyfrowe wypierają starą technologię. Choć nadal są jej zwolennicy. Plusem była znajomość języka obcego. Przepytywali nas ze znajomości budowy nadajnika, anten, ale najgorsze były przepisy BHP. Na nich egzaminatorzy oblewali 40-50 proc. Także egzaminy były bardzo rygorystyczne – opowiada.
Miesiąc po egzaminie pan Aleksander dostał upragnione zezwolenie i mógł już pod własnym znakiem prowadzić łączności. – To był prawdziwy szał dla mnie – mówi z uśmiechem. Jego znak to SP8-NFO.
W każdej wolnej chwili, przed i po pracy nasłuchiwał. Wiele nieprzespanych nocy ma za sobą. Jak się złapie bakcyla, to nasłuchiwanie bardzo wciąga. Swoją pasją zaraził też żonę. – Na początku była sceptycznie nastawiona, ale nie miała wyjścia. Słyszała radio, choć nie chciała, więc powoli zaczęła się interesować, do czego to, jak się szuka. Jak zaczęła kręcić gałami, to zostało jej do dzisiaj. Oczywiście proszę nie mylić oczopląsem. Pojechała na egzamin do Krynicy i zdała za pierwszym razem – przyznaje prezes klubu.
Nawet całą noc czekają
Aleksander Ofiarski ma na swoim koncie kilkadziesiąt tysięcy łączności. Na pamiątkę jej potwierdzenia krótkofalowcy wysyłają sobie kartki QSL. Po co? Żeby zaimponować kolegom.
Tyle, że nie zawsze są dobre warunki do nasłuchiwania. Najlepsze są po zachodzie i przed wschodem słońca. Dobrej łączności sprzyjają też przelatujące komety, ponieważ jonizują powietrze. – Łączność może trwać nawet cztery minuty. Jak tylko widzę, że coś leci na niebie, to od razu nastawiam anteny. Jestem w trakcie budowy anten kierunkowych, od których będzie można nawiązywać łączności po odbiciu od powierzchni księżyca – mówi.
Nieraz trzeba czekać kilka godzin, żeby nawiązać bardzo dalekie łączności np. z Kanadą czy Ameryką. Prezesowi udało się połączyć w 1992 roku z Alaską. – Jak usłyszałem, to zapomniałem o wszystkim. Wtedy nie ma czasu na długie pogawędki, tylko zalicza się znak, raport słyszalności, siłę odbieranego sygnału, imię i skąd nadajemy. To, co się wtedy dzieje na paśmie, to tragedia. Dlatego czasem siedzi się całą noc, żeby jedną łączność zrobić, a porozmawiać kilka sekund. Udało mi się też nawiązać łączność z królem Jordanii Husajnem. Znak wywoławczy JY-1. Zrobiły to ok.162 osoby na świecie – zaznacza.
Posiadają też własny slang, aby skrócić czas łączności i mówić możliwe najprostszymi wyrazami.
Krótkofalowcy z innych klubów, krajów kilka razy w roku organizują eskapady na bezludne wyspy. Zabierają ze sobą cały sprzęt, wyjeżdżają nawet na miesiąc i nadają z tego miejsca na cały świat. Dają tym samym krótkofalowcom możliwość nawiązania łączności z miejscem na Ziemi, gdzie nikt do tej pory nie przebywał i nie kontaktował się przez radio.
Niektórzy potrafią łączyć się poprzez odbicie od meteorytów. Operator musi trafić wiązką fal radiowych w warkocz meteorytu, fala odbija się i leci na drugi koniec kuli ziemskiej, gdzie ktoś inny odbiera sygnał i rozpoczyna się rozmowa. Aby takie połączenie wykonać potrzeba precyzyjnego urządzenia oraz dużej wiedzy dotyczącej komunikacji radiowej.
Udało im się też nawiązać łączność z kosmonautami z przelatującej co jakiś czas nad Ziemią stacji orbitalnej. – NASA stworzyła system ARIS, żeby państwa brały udział w budowie stacji orbitalnej, która nad nami lata. To system do łączności z kosmonautami. Wysyła się podanie, przygotowanie trwa 1,5 roku, żeby sobie stworzyć system antenowy itd. A łączność trwa 7 minut i na to czeka się 1,5 roku – wyjaśnia Marek Czachowski, zastępca prezesa klubu SP8KJX.
Szybko wciąga
– Krótkofalarstwo to bardzo intelektualna rozrywka, nie tylko dla mężczyzn. Szkolimy język, podnosimy swoje kwalifikacje. Mamy grupę Amrec – to kryzysowy oddział. W każdej chwili profesjonalna łączność może wysiąść, może być trzęsienie ziemi, powódź, pożoga, wojna, prądu nie będzie, a łączność profesjonalna, która jest na bazie energii elektrycznej nie będzie pracować. Natomiast nasze urządzenia będą działać. W ten sposób możemy pomóc służbom ratowniczym – mówi o zaletach swojej pasji prezes Ofiarski.
Wielu krótkofalowców nie kupuje sprzętu, tylko sami budują. Posiadają nawet swoje amatorskie satelity, które latają na niskich orbitach, m.in. – AMSAT OSCAR 7 (AO-7), ISS „ALFA”, AMRAD (AO-27), JAS-2 (FO-29), LituanicaSAT OSCAR-78, LO-78, i wiele, wiele innych. Dzięki temu mogą nawiązywać łączność z drugą półkulą.
Specjalistą od spraw technicznych, wszelkich napraw na wysokościach w klubie jest Marek Czachowski. Należy do niego od 1999 roku. – Zawsze miałem ciągotki do radia, a poza tym miałem znajomych krótkofalowców i zacząłem bardziej się tym interesować. Tak mnie to wciągnęło i trwa do dziś – mówi. Pan Marek zna wiele nowinek i rozwiązań informatycznych. Np. dzięki radiu można widzieć i poznać znajomych. Jest to możliwe dzięki systemowi monitorowania stacji stałych i ruchomych, tzw. APRS. Pozwala on wszystkim członkom klubu oraz krótkofalowcom, którzy działają na podstawie zezwolenia widzenie się przez jasielską stację. – Zawsze wiemy, czy jest ktoś w pobliżu Jasła i możemy się spotkać. Czasem nawet ktoś, kogo nie znamy, a jest w tych okolicach nawiązuje z nami łączność – wyjaśnia M. Czachowski.
Jak przyznają krótkofalowcy, gdy już zacznie się nasłuchiwać, to nie ma odwrotu, bo tak wciąga. Jerzy Cetnar z Krajowic licencję zdobył w latach 90., ale krótkofalarstwem zainteresował się już w 1963 roku. – Po raz pierwszy zetknąłem się z tym u sąsiada. Cały pokój to była jedna radiostacja. Jak to zobaczyłem, to oniemiałem z wrażenia. Tyle, że dziś przez to, że mieszkam w bloku, nie mam możliwości antenowych, żeby nasłuchiwać tyle, ile bym chciał – przyznaje.
To nie to samo co CB
Obecnie do jasielskiego klubu należy 14 osób. Niektórzy lubią łączności satelitarne, inni cyfrowe. Jeszcze inni łączą się poprzez tzw. mikrofale, czyli bardzo wysokie częstotliwości, nawet do 24 GHz.
Spotykają się co tydzień w czwartek, a w każdy drugi czwartek miesiąca mają zawody klubowe polegające na robieniu jak największej liczby łączności.
Jego członkowie biorą udział w zawodach krótkofalarskich, a także organizują spotkania integracyjne dla krótkofalowców z Polski i za granicy. W lipcu odbyło się na Górze Liwocz. Tam mają też swoje przemienniki, by mieć lepszy zasięg.
Krótkofalarstwo jest całkowicie legalne. – Niektórzy mylą nas z użytkownikami CB. To zupełnie co innego, inna kultura. U nas nie może być wulgaryzmów, wyzwisk, bo jeden na drugiego pisze wniosek do UKE i trzeba oddać pozwolenie – zaznacza A. Ofiarski.
Klub mieści się w Zespole Szkół Miejskich nr 2 przy ulicy Szkolnej 38 w Jaśle. Jednak wciąż poszukują lepszego lokum. – Cały czas jesteśmy na walizkach, bo wiadomo jak to w szkole. W wakacje czy ferie jest otwarta krócej i nie możemy się tam ulokować na dobre. Dlatego szukamy nowej siedziby – zaznacza prezes.
Do tej pory stacja SP8KJX nawiązała kilkadziesiąt tysięcy łączności z ponad 200 krajami na wszystkich kontynentach.
Marzena Miśkiewicz/Nowe Podkarpacie
Tekst ukazał się w numerze 33 z dnia 17 sierpnia Tygodnika Regionalnego Nowe Podkarpacie