
Nad każdą „sklejanką” siedzi po 60-80 godzin. Dużo więcej zajmuje mu jednak przygotowanie do rozpoczęcia dzieła. Kolejne godziny poświęca na delektowanie się efektami swojej pracy. Tak w telegraficznym skrócie można opisać pasję Janusza Raka z Jasła, od ponad 30 lat zagorzałego modelarza. Więcej o tej ciekawej pasji w wywiadzie przeprowadzonym z jego bohaterem.
Na początek banalnie pytanie: jak to się zaczęło?
Modelarstwem zacząłem interesować się praktycznie jeszcze w szkole podstawowej. Wychodził wówczas tygodnik „Skrzydlata Polska”, rozbudzający zainteresowania lotnictwem. W kioskach dostępny był także „Mały Modelarz” zawierający papierowe modele do sklejania. I ja właściwie od tych papierowych modeli zacząłem. Sklejałem samoloty, okręty, czołgi a potem pojawiły się w kioskach ruchu pierwsze plastikowe modele wytwórni Ruch w Siedlcach. Produkowali tylko trzy modele samolotów: Iskra, Karaś i Mig 15, ale to już była niezła frajda. Wszystkie w skali 1:72, do dziś najbardziej rozpowszechnionej skali. Później w sklepach pojawiły się modele plastikowe produkowane na zachodzie. Owe plastikowe „cudeńka” dostępne były tylko w niektórych, wybranych sklepach, trzeba było na nie dobrze polować. Dziś sklepów modelarskich jest bardzo dużo. Do kupna zachęcić ma mniej lub bardziej udany rysunek samolotu na pudełku. W środku znajdują się części z plastiku, do tego szczegółowa instrukcja, mówiąca o tym jak należy krok po kroku te części łączyć ze sobą, a na końcu propozycja malowania.
I zabieramy się do sklejania?
Nie tak szybko, choć początkujący pewnie od razu rozkładają poszczególne elementy i zabierają się do pracy. Prawdziwi pasjonaci delektują się przyjemnością dużo wcześniej. Przecież ten samolot mógł być użytkowany przez jakiego konkretnego pilota, w konkretnej jednostce wojskowej, w różnych okresach, a co za tym idzie mógł być inaczej malowany, miał inne oznaczenia. Przychodzi moment, kiedy modelarz zaczyna się bardziej tym interesować, kupuje literaturę, szpera po internecie, w muzeach i bibliotekach. Szczególnie przy malowaniu nie można przeoczyć historii związanej z danym modelem. Być może latał na nim as przestworzy, np. nieżyjący gen. Stanisław Skalski, najlepszy polski pilot drugiej wojny światowej, który miał najwięcej zestrzeleń. Instrukcja z pudełka proponuje nam malowanie samolotu, na wzór tego, jakim latał on np. w 1943 roku. Dla prawdziwego pasjonata modelarstwa rodzi się pytanie: a jak wyglądały samoloty, na których latał wcześniej? I zaczyna się zabawa, szukanie w dostępnych źródłach informacji o tym, jak zmieniało się to malowanie w zależności od kampanii, od szerokości geograficznej, pod którą przyszło pilotowi działać. Trzymając się dla przykładu tej wspaniałej postaci, jaką był niewątpliwie generał Skalski, dowiadujemy się że inaczej wyglądały samoloty, na których latał w kampanii wrześniowej, inaczej w czasie bitwy o Anglię. Te same samoloty inaczej były malowane w chłodnej Anglii, inne kolory używano w Afryce. I to są te smaczki, którymi człowiek zaczyna się powoli interesować. Pojawia się pokusa aby wykonać dany samolot w takim malowaniu, którego nie ma w pudełku. Zaczyna się z jednej strony studiowanie dziejów konkretnego samolotu i jego różnych wersji, z drugiej modelarz sam kreuje to, co chce osiągnąć.
Druga wojna światowa to pana ulubiony okres?
Tak, wtedy praktycznie co pół roku były wprowadzane jakieś drobne zmiany, pole do popisu dla modelarza praktycznie nieograniczone, co sprawia mi ogromną przyjemność przy studiowaniu tego okresu. Zabierając się do wykonania modelu wyszukuję na jakiej konkretnie wersji samolotu dany pilot latał np. w drugiej połowie 43 r. Gotowy zestaw może zawierać błędy wynikające choćby z tego, że producent mógł oddać wiernie tylko jedną wersję samolotu. Zaczyna się analiza, co tu trzeba zmienić by uzyskać interesują nas wersję danego modelu. Coś tam wycinam, coś dorabiam. Obecnie istnieje rozbudowany przemysł części wykonywanych metodą odlewania z żywicy, trawienia blaszek metalowych albo korzystający z najnowszych trendów – drukarek 3D. Trzeba doszukać się w literaturze, jakie było oznaczenie danego dywizjonu i albo je kupić w postaci kalkomanii, albo – wyższa szkoła – musimy je sami wykonać. Mikroskopijnym pistolecikiem pomalować wykonując wcześniej mikroskopijne szablony. Najwyższa szkoła jazdy zaczyna się wówczas, kiedy nanosimy ślady eksploatacji. Wcześniej oczywiście gromadzimy zdjęcia tego konkretnego modelu, w tym konkretnym okresie i tego wybranego pilota. Zdjęcia pokazują gdzie wylał się olej, farba się obiła, powstało zadrapanie… modelarz stara się to wszystkie wiernie odtworzyć.
To wszytko pochłania chyba strasznie dużo czasu?
Sama praca nad modelem z pudełka, w zależności od skali, to 30-60 godzin. Tym z najwyższej półki trzeba poświęcić nie mniej niż 150 godz., a niektórzy modelarze pracują nad takim nawet rok. Andrzej Ziober, obecnie najlepszy modelarz w Polsce i jeden z najlepszych na świecie, o czym świadczą nagrody zdobywane na międzynarodowych konkursach, każdemu ze swoich modeli poświęca prawie cały rok. Takie modele mają częściowo zdjęte poszycie medalowe, pod którym widoczna jest odtworzona cała konstrukcja wewnętrzna. Sam silnik wykonywany jest z najdrobniejszych detali, mających często wielkość 1,5 mm na 1 mm. Proszę sobie wyobrazić, jak ogromnej precyzji i cierpliwości wymaga wykonanie takich elementów. Taki model jest po prostu bezcenny, to tak jak z obrazem Mona Lisy, oryginał jest niepowtarzalny. Z tego co wiem, to pan Andrzej takich nie sprzedaje nikomu. Teoretycznie, gdyby ktoś taki model ukradł, to i tak nie jest w stanie go sprzedać. Znają go wszyscy modelarze na świecie i tego nie da się ukryć. Taki model jest obfotografowany ze wszyscy stron, na wszystkich etapach jego tworzenia. Znany jest na wszystkich forach modelarskich, był pokazywany we wszystkich czasopismach modelarskich na całym świecie. To jest tak, jak z tym przywołanym obrazem, każdy chciałby go mieć, ale wszyscy godzą się, że oryginał jest w pracowni modelarskiej u pana Andrzeja, a my mapy kopie w postaci różnego rodzaju zdjęć. Jeśli obok tego modelu postawiono by drugi, porównywalnej klasy, to nikt tego nie traktuje jako kopie. Co najwyżej ci dwaj modelarze pokazaliby swoją dokumentację fotograficzną, począwszy od gromadzenia materiałów historycznych na temat pierwowzoru tego modelu. I zaczęłoby się smakowanie, porównywanie zdjęć poszczególnych detali, wymiana informacji, jak każdy z modelarzy do tego doszedł.
Czyli rywalizacja czyj model jest lepszy?
W środowisku modelarzy nie ma raczej animozji, za to często jest wymian doświadczeń.
Nie ma typowej polskiej zawici i zazdrości?
Oczywiście, że jest czasami, jak w każdym środowisku. Pojawia się m.in. w trakcie konkursów punktowanych, gdzie zdarzają się przypadki, że sędziowie punktują pod swoich. Natomiast w przypadku pana Andrzeja jest głównie podziw, bo to on wytycza pewne kierunki, a my wszyscy mniej lub bardziej udolnie nadążamy za nim.
Czy ta pasja może być pomysłem na życie, źródłem dochodów?
Oczywiście. Wielu modelarzy z tego żyje, pan Andrzej także. Co prawda on nie robi modeli na sprzedaż, ale bierze udział w różnego rodzaju konkursach modelarskich, jako sędzia. Jest ta tyle znany, że bez względu na to w jakim kraju są organizowane, oprócz opłaconych pobytów, ma jeszcze jakąś gaże za prezentację swoich modeli. Oprócz tego pisze artykuły do prasy branżowej, z których też ma dochody. Niektórzy modelarze wykonują modele na zamówienie, za pieniądze. Peter Jackson, nowozelandzki reżyser, scenarzysta i producent, zdobywca Oscarów, znany z takich filmów jak „Hobbit”, „Władca Pierścieni” i „King Kong”, jest także modelarzem. Pieniądze zarobione w kinematografii pozwoliły mu na założenie własnej firmy Wingnut Wings, produkującej modele samolotów z okresu pierwszej wojny światowej. Są to modele z najwyższej półki, dość drogie, ale pozwalające na wykonanie miniaturowych samolotów z niewiarygodną ilością detali. Tak więc, obok filmu także modelarstwo przynosi mu dochody. Oczywiście mam jeden taki model w swoim sklepiku.
A pan sprzedaje swoje modele?
Nie, ja je kolekcjonuję.
Ile kosztuje taki model na zamówienie?
W granicach od kilkuset złotych do 2-3 tysięcy złotych. Najczęściej kupują je ludzie związani kiedyś z lotnictwem, byli piloci, którzy z sentymentu zamawiają modele konkretnego samolotu, najczęściej jednego z tych, na których latali. Mają przyjemność z tego, że postawią go sobie na półce.
W czym dla pasjonata tkwi największy urok modelarstwa? Na którym etapie ma z tego najwięcej przyjemności?
Każdy etap pozwala się cieszyć i smakuje inaczej. Zaczynając od momentu poszukiwań, jaki model chcielibyśmy wykonać, kiedy buszujemy w internecie, księgozbiorach, aż do momentu kiedy trafimy na ten właściwy. Każdy modelarz ma swój sklepik w domu, tak w naszej gwarze nazywamy miejsce, gdzie przechowujemy pudełka z kupionymi wcześniej modelami. Już ich przeglądanie daje wiele przyjemności. Sam fakt, że ja go sobie wyjmę z pudełka, pooglądam, spróbuje sobie wyobrazić, co ewentualnie bym przerobił, jakbym go pomalował, to daje ogromną radość, odprężenie i przyjemność. Ja sam mam takich ponad 200.
To droga pasja?
To zależy od tego jaką wersje tej pasji uprawiamy. Wersja lajt to zakup zestawu, do tego kilka farbek, pędzel, cążki …. wydatek rzędu 100 zł. W momencie kiedy przechodzi się na wyższą półkę, to nie wliczając zestawów samolotów w naszym sklepiku, trzeba wydać na zestawy różnych farb, po kilkanaście odcieni każdego koloru, pistolet do malowania, który kosztuje od 100 do 1 tys. zł, pozwalający na uzyskanie kreski poniżej 1 mm. Do tego odpowiedni kompresor za kilkaset złotych. Na wyższym poziomie trzeba zainwestować w warsztat modelarza ok. 1,5 – 2 tys. zł.
Ile modeli już pan wykonał?
Około 80 sztuk. Papierowe się nie zachowały, ale wszystkie plastikowe, które sklejałem mam do dziś. Począwszy od pierwszego, który sklejałem mając 19 lat. Darzę go ogromnym sentymentem, to Avia B 35, samolot, który był przed wojną wyprodukowany w Czechach. Wszystkie są piękne, stoją w gablotkach w domu. Nikomu z domowników nie wolno ich dotykać. Sam je odkurzam, każdy ma swoje ustalone miejsce. Na szczęście rodzina traktuje to z dużą wyrozumiałością. Okresowo udostępniam moje modele na wystawach i w sklepach specjalistycznych. Pochwalenie się swoimi eksponatami sprawia mi sporą przyjemność. Kiedyś brałem udział w konkursach organizowanych przez IPMS, czyli międzynarodowe stowarzyszenie modelarzy plastikowych z siedzibą w Londynie. W latach 90-tych powstał jego polski oddział, przez parę lat byłem prezesem tego stowarzyszenia. Z biegiem lat członkowie chcieli tylko korzystać z przywilejów należenia do organizacji, dając od siebie niewiele w zamian. I rozwiązaliśmy nasz oddział. Teraz tworzą się nowe, ale już tylko lokalne kola. Dwa razy organizowałem w Jaśle wystawę modelarską, 1993 i 94 roku. Później impreza została przeniesiona do Strzyżowa i tam odbywa się corocznie. Nie jest to typowy konkurs tylko wystawa. Zrezygnowaliśmy z ostrej rywalizacji o punkty sportowe, idąc w kierunku spotkania modelarzy, wymiany doświadczeń i promocji modelarstwa. Od lat biorę także udział w wystawie organizowanej corocznie w Muzeum Techniki w Warszawie.
Ilu w Polsce jest modelarzy?
Trudno powiedzieć. Jest dużo młodych ludzi, którzy bawią się modelarstwem, ale nie wszyscy z nich łapią bakcyla na całe życie. Grono modelarzy, z którym się spotykam i utrzymuję kontakty liczy około 30 osób. To wyjątkowa pasja. Każdy z nas, zwłaszcza ci, którzy mają pracę wymagającą dużego obciążenia psychicznego, potrzebują takiego momentu w ciągu dnia, kiedy są w stanie całkowicie się wyłączyć z tego, co się dzieje dookoła. Może to być fajna książka, oglądanie meczu, ale może to być także modelarstwo. Godzinka przy moim warsztaciku cudownie mnie relaksuje. To pasja, która rozwija, przede wszystkim uczy cierpliwości, przewidywania pewnych rzeczy, które mają nastąpić później, bo np. trzeba zaplanować malowanie małych detali, tak aby później, w trakcie klejenia już ich nie poplamić. Modelarskie szachy – mówiąc w przenośni.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu „smaczków” w modelarskich szachach.
Ewa Wawro
{gallery}galerie/rak_modelarz{/gallery}