Tworzenie ikon, jak i obrazów to dla Ingi Marczyńskiej najbardziej emocjonalna, intymna i osobista sfera życia, a jednocześnie ciągła nauka i poszukiwanie nowego. Wkłada w to serce, bo ikona to okno na Boga, a impresja – okno na świat
Inga Marczyńska urodziła się w Brzostku i na tym kończą się jej związki z tą miejscowością, bo całe życie mieszkała w Jaśle. Tam chodziła do szkoły podstawowej, I Liceum Ogólnokształcącego. Teraz mieszka w Bieździedzy (gmina Kołaczyce). Już w szkole podstawowej ujawniła swoje plastyczne zdolności. Wtedy z okazji dnia patrona szkoły miała pierwszą wystawę rysunków i marzyła o liceum plastycznym. – Wspaniała pani plastyk Kotulak przez kilka lat w szkole prowadziła mnie plastycznie, ale studia przecięły mi tę drogę, bo poszłam w zupełnie innym kierunku – ekonomia, strategie ekonomiczne i gospodarcze – mówi Inga Marczyńska. Ukończyła amerykańską uczelnię wyższą National Louis University we Fresno w Californi – WSB Nowy Sącz na kierunku zarządzania i marketingu w zakresie zarządzania biznesem, a także Politechnikę Rzeszowską im. I. Łukasiewicza w zakresie strategii ekonomicznych i gospodarki turystycznej.
W tych dziedzinach realizowała się zawodowo. Jednak po jakimś czasie wróciła do swojej największej pasji – malarstwa. – W pewnym momencie, gdy urodziłam Avę, a później Mikołaja, zrezygnowałam z pracy zawodowej i postanowiłam, że zostanę z dziećmi i będę zajmować się domem. Ponieważ cały czas jestem niespokojnym duchem i chciałam jeszcze coś robić w wolnym czasie, czyli po godzinie 22, więc wróciłam do malowania – dodaje pani Inga. W 2006 roku na poważnie rozpoczęła przygodę z malarstwem, a pierwszy raz swoje prace zaprezentowała dwa lata później na IV Biennale Sztuki Ludowej i Nieprofesjonalnej w Jasielskim Domu Kultury. Od tej pory cyklicznie prezentuje swoje prace na wystawach m.in. w Jaśle, Kołaczycach i konkursach m.in. w Głogowie Małopolskim.
Zainspirowana impresjonizmem
Jej mentorem jest ciocia Eugenia Kuzyk-Czerwonka, znana i ceniona malarka jasielska. Na początku pani Inga malowała rysunki dziecięce, obrazki do książek, ale zachwycił ją impresjonizm. Monet, Renoir, Podkowiński, Fałat czy Gerymski to malarze, którymi się inspiruje. – Impresjonizm to niedopowiedziany sposób wyrażania poszukiwania tych przestrzeni, gdzie jest cicho, pusto, nie ma natłoku myśli, ludzi. Uwielbiam malować pejzaże, nieodkryte puste przestrzenie tam, gdzie ludzka stopa nie stanęła, ale również martwą naturę. Ukochanym moim tematem jest zima, strumienie, połacie śniegu, bez śladu bytu, gdzie jest spokój wewnętrzny, równowaga – zaznacza Inga Marczyńska.
Sama uczyła się malować, nigdy nie korzystała z profesjonalnej szkoły, kursu. Metodą prób i błędów. Motywacją było dla niej to, że odnajdywała w tym spokój, to było dla niej przez chwilę inne miejsce na ziemi. – Myślę, że około 50 płócien namalowałam. Kocham biele i szarości, puste pola i strumienie szumiące tylko w mojej głowie i ta bezpieczna cisza. Zamykam je w ramy i zapraszam w te ciche klimaty – dodaje.
Fascynacja ikonami
Jednak w ostatnim czasie malarstwo zdominowało pisanie ikon. Do tego mentalnie dorastała przez rok. Osiem lat temu zachwycił ją ikonostas w cerkwi w Olchowcu. Wówczas stwierdziła, że to zbyt poważne wyzwanie dla niej, aby malować ikony. – Powróciłam do ikon gdy zaczęłam przygotowywać imienniki dla dzieci. Śledziłam pochodzenie imienia, znaczenie, patronów i wtedy ujął mnie patron mojego syna św. Mikołaj i pomyślałam spróbuję. Przygotuję ikony patronów dla moich dzieci i takie były pierwsze kroki. Zaczęłam czytać o warsztacie ikony, zgłębiać żywoty świętych i tak powstała pierwsza ikona z dedykacją dla mojego syna – opowiada.
Pierwsze ikony to dla pani Ingi była ogromna nauka i spore wyzwanie. Przede wszystkim trzeba zachować podstawowe kanony. Artystka dużo czytała o znaczeniu kolorów w ikonie. Bardzo ważne jest, żeby nie odbiegać od kolorów, bo w ikonie każda barwa ma ogromne znaczenie i swój symbol. – Trzeba zachować proporcje w ikonie, choć nam się wydaje, że są zachwiane, bo to są wysokie czoło, które oznacza mądrość i natchnienie Ducha Świętego, długi nos, który oznacza szlachetność, wąskie usta, które pozbawione są namiętności, niezwykle trudne i ważne oczy, które śledzą cały czas. Do tego zachowanie odwróconej perspektywy, to znaczy, że głównym bohaterem nie jest postać przedstawiona na ikonie tylko my. To my skupiamy na sobie tę ikonę, w nas musi nastąpić przemiana. I oczywiście niezwykle ważne złocenia w ikonie, bo to światło tej boskości, prawdy i chyba to też ludzi w niej urzeka, zachwyca to piękno i złoto, później wstępuje w świat duchowy. To wszystko są niezwykle ważne rzeczy, a bardzo pomocne przy tworzeniu ikon są stare podlinniki (podręczniki dla ikonografów zawierające instrukcje do poprawnego wykonania ikony. Pojęciem tym też określa się wzorce, tj. szkice pod ikony wykonywane przez mistrzów według tradycyjnych zasad kompozycyjnych i symbolicznych – przyp. red.), które pozwalają zachować wyraz, kształt i te rysy najbardziej charakterystycznych ikon – wylicza artystka.
Pani Inga zaznacza, że nie można zapominać o tym, że ikona ma podstawowe znaczenie wprowadzania ludzi w modlitwę, w kontemplację żywotów świętych, zastanawianie się nad sensem życia, podążaniem za prawdą, dobrem, za tym co jest w życiu naprawdę istotne.
Pani Inga uwielbia ikony bizantyjskie, ich charakter i w tym kierunku stara się tworzyć zachowując ich wygląd. Cieszy ją to, że ludzie coraz bardziej interesują się ikoną nie tylko jako kolorowym obrazkiem, tylko idą za tym w ślad przeżycia duchowe, kontemplacja Ewangelii, słowa Bożego. – Kiedy patrzę na ikonę przyjaźni, najstarszą odnalezioną ikonę, to chciałabym, żeby ludzie widzieli w niej wartość prawdziwej przyjaźni. To ikona, która mówi, że prawdziwą przyjaźń, pełną zaufania należy pielęgnować, że warto o nią dbać. Moja ulubiona to Matki Boskiej Bogurodzicy tzw. umilenie, czyli tuląca w wielkiej miłości dzieciątko do swojego policzka. Ona do mnie najbardziej przemawia, bo jest wyrazem ogromnej, bezwarunkowej miłości do dziecka. Piękna jest także ikona Chrystusa Pantokratora, który trzyma księgę ze słowami jestem prawdą, życiem – opisuje Inga Marczyńska.
Modlitwa na desce
Niezwykle trudno jest namalować ikonę. Pani Inga nie wyobraża sobie pisania ikony bez poznania życia osoby, którą ma namalować, bez zgłębienia tego, co zrobiła, dlaczego przez tysiące lat ten wizerunek jest powielany. – Dla mnie malowanie ikon to modlitwa i czas kiedy zamykam się na wszystkie sprawy, a poświęcam się tylko i wyłącznie pisaniu ikon. Dlatego też maluję ikony, kiedy cały dom śpi i kiedy jest cisza, a kończę kiedy czuję zmęczenie, że nie potrafię się na niej skupić – przyznaje.
W ikonie ogromnie ważne są detale, zachowanie kolorystyki, ale również warsztat wykończeniowy. Ikony pisze na deskach sosnowych, jodłowych lub lipowych. Mąż pani Ingi te deski szlifuje, docina. Szuka desek starych, z historią, którym może nadać drugie życie. – Nie stosuję metody celowego postarzania ikony na nowej desce, bo dla mnie wartość jest w drewnie, które kiedyś coś dla kogoś znaczyło. Bardzo dużo ludzi poszukuje rozebranych starych domów, podpowiadają gdzie mogę ten materiał z rozbiórki zdobyć. To już jest ciekawe w ikonie, że np. deska pochodzi ze 100-letniej stodoły, domu i ma za sobą jakieś życie – mówi artystka. – Ikona dla mnie jest taką wewnętrzną siłą. To moja modlitwa namalowana na desce. W moich ikonach chcę przekazać to, aby ludzie mieli odwagę do głoszenia prawdy, czynienia dobra, przeciwstawienia się złu i kłamstwu.
Szlacheckie pochodzenie
Miłość do historii, sztuki, muzyki klasycznej zawsze była obecna w jej rodzinie. Nikt w rodzinie pani Ingi nie malował ikon. Historia bardzo mocno odbiła się na dziadkach pani Ingi. Jeden z nich był oficerem Wojska Polskiego, internowanym na Węgry, gdzie poznał jej babcię, która pięknie haftowała obrusy, serwety, bluzki, pościele w tradycyjne węgierskie wzory. Pani Inga również maluje na tkaninach i dlatego marzy o tym, aby zorganizować wystawę pokazującą kulturę ludową Węgier. – Mój ojciec jest w połowie Węgrem. Wujkowie byli mocno zaangażowani w sprawy społeczne. Naczelnikiem miasta Jasła przez wiele lat był mój ukochany wuj Jan Magnowski, który wiele zrobił dla terenów, gdzie mieszkał. Jako kurator oświaty dążył do wybudowania wielu szkół i przedszkoli. We mnie jest też takie dążenie do poznania swoich korzeni, historii swojej rodziny. Zobowiązuje nas do tego nie tylko szlacheckie pochodzenie herbu Abdank, ale głęboko zakorzeniony patriotyzm. Wymieszani jesteśmy, bo nasz herb pochodzi ze Szwecji, przodkowie naszej rodziny stamtąd się wywodzą – opowiada.
Wielką pasją pani Ingi jest również fotografowanie. Zafascynował ją tym tata, wywołując zdjęcia w odczynnikach w zaimprowizowanej ciemni w łazience w mieszkaniu u babci. Aparat towarzyszy jej praktycznie wszędzie, a na zdjęciach zapisana jest historia jej życia, dzieci, spotkania rodzinne.
Ukojenie
Malarstwo i ikony to ogromna pasja pani Ingi, największa w życiu po macierzyństwie. Czasem żałuje, że nie pracuje zawodowo, ale takiego wyboru dokonało za nią życie. – Przez całą szkołę podstawową marzyłam o liceum plastycznym, mama ukierunkowała mnie na ekonomię. Myślę, że nic bez przyczyny się nie dzieje, ponieważ studia dały mi zupełnie inne spojrzenie na świat, możliwość realizowania się zawodowo i zarabiania pieniędzy. Pasja daje mi wytchnienie i inny rodzaj spełnienia – stwierdza Inga Marczyńska. Cieszy się, że teraz, kiedy jest czas macierzyństwa, może spokojnie poświęcać się pasji. W tym się odnajduje, znajduje ukojenie od prostych domowych prac. Tworząc ikonę posyła w nią modlitwy, myśli i rozważania. Oddając ją w kolejne ręce, przekazuje wraz z nią dobre życzenia, cieszy ją gdy ikona może komuś sprawić radość i dodać siły i wiary.
Z twórczością Ingi Marczyńskiej można zapoznać się na stronie www.ikony.net.pl lub na facebooku.
Marzena Miśkiewicz/Nowe Podkarpacie
Tekst ukazał się w numerze 3 „Nowego Podkarpacia” z 21 stycznia br.
{gallery}galerie/inga{/gallery}