sobota, 7 grudnia, 2024

Łemkowyna Ultra Trail® – poznając nowe granice wytrzymałości zawodników JSC

0
Łemkowyna Ultra Trail® – poznając nowe granice wytrzymałości zawodników JSC
Udostępnij:

Co powiecie na nowe jesienne wyzwanie po dzikim Beskidzie Niskim? – historyczne hasło z 2014 r. zapraszające do wzięcia udziału w pierwszej edycji biegu Łemkowyna Ultra Trail.

Obecnie wchodząc na stronę internetową Organizatora ukazuje się hasło: „Podejmij biegowe wyzwanie w dzikiej krainie Łemków” Poprzednie oraz teraźniejsze, tajemnicze i bardzo zachęcające.

Łemkowyna Ultra Trail jest biegiem organizowanym w Beskidzie Niskim, w którym trasy poprowadzone są głównym szlakiem beskidzkim (czerwony szlak). Składa się z pięciu dystansów:

Łemkowyna Ultra Trail 150 – Krynica – Komańcza (150 km)
Łemkowyna Ultra Trail 80 – Krynica – Chyrowa (81 km)
Łemkowyna Ultra Trail 70 – Chyrowa – Komańcza (ok 70 km)
Łemko Maraton 48 – Iwonicz Zdrój – Komańcza (ok 48 km)
Łemko Trail 30 – Puławy Górne (stacja narciarska Kiczera Ski) – Komańcza (30 km)

Termin biegu przypada na drugi weekend października, aby zawodnicy mogli podziwiać wspaniałą paletę kolorów oraz niesamowite pejzaże serwowane przez górską jesień i jeszcze coś… co zawsze kojarzyć się będzie z tym biegiem czyli niesamowitym, jedynym w swego rodzaju tutejszym beskidzkim błotem.

Piątek, 13 października 2017 r. późne godziny wieczorne, zawodnicy JSC w składzie Ewelina Borowska-Pawluś, Mirek Pawluś oraz Elżbieta Marchewka jadą z Marcinem Wiąckiem (Wielebnym) do Krynicy Zdroju na start swoich dystansów. Ewelina z Mirkiem wybrali 150 km, zaś Ela 80 km. Oba dystanse startują z deptaka w Krynicy Zdroju z jednogodzinną różnicą. Oni biegną a Wielebny co? Misja duszpasterska? Nie nie. on będzie supportował przez cały czas Ewelinę i Mirka.

przed startem

Godzina startu zbliża się nieubłagalnie więc zaczynajmy sportową rywalizację. Zawodnicy ustawiają się w pobliżu linii startowej, choć dotarcie do niej wymagało skrupulatnej kontroli w postaci sprawdzenia obowiązkowego wyposażenia wykazanego w regulaminie biegu. Na takich dystansach nie ma zmiłuj się. Nie masz wymaganych rzeczy, nie zostaniesz wpuszczony i nie wystartujesz. Na szczęście wszyscy posiadali wymagane rzeczy więc zostali wpuszczeni. Mając już komplet zawodników, organizator odlicza czas, 2 minuty do startu, minuta, pół minuty. W oddali widać coraz więcej zapalających się czołówek, 10, 9, 8… 3, 2, 1, START!!! 473 biegaczy z wielu krajów wyruszyło na rywalizację o jak najlepsze miejsca. Z świecącą czołóweczką na głowie wyglądali ja letnie świetliki. Jak na prawdziwy ultrabieg górski przystało, od razu musiało być ku górze. Na początku troszkę asfaltem, aby po niecałym kilometrze w teren wbiec i dalej wspinać się. Ten kto miał zaspane oczka i słabe krążenie krwi z okazji późnej pory, na szczycie górki jurny był, że hej. Beskid Niski ma to do siebie, że jego zachodnia część jest bardziej bystrzejsza jednak mniej błotnista, zaś środkowa i wschodnia część łagodniejsza ale bardziej błotnista. I bądź tu mądry, co lepsze na tych 150 kilometrach i jak rozłożyć siły? Pierwszy z punktów kontrolnych oraz bufetów znajdował się w Ropkach k/Hańczowej. Dobiegający tam zawodnicy mieli już w nóżkach pierwsze górzyste 19,6 km z 150. Część z nich zatrzymywało się i posilało przez dłuższą chwilę, reszta bez zatrzymywania biegła dalej. Jak to? Przecież następny bufet dopiero na 44 km. Bez obaw, oni mieli support, który czekał 200 metrów od bufetu. Można powiedzieć, istne kolejki stojących aut, jakby promocja w jednym z popularnych dyskontów miała być. Bez supportu ciężko było ten bieg ukończyć. Ewelinie i Mirkowi pomagał Wielebny, który co 10 km czekał na nich. W razie potrzeby podbiegali do jego samochodu aby wziąć niezbędne rzeczy.

Pierwszy punkt zaliczony, czas biec dalej. Teraz prawdziwa wspinaczka, czyli Kozie Żebro. Specyficzna górka z bardzo stromymi stokami, potem troszkę łagodniejsza Rotunda, a na końcu Popowe Wierchy. Podróżujący nocą drogą Konieczna – Gorlice, mieli zaskakujący widok w postaci przemieszczających się świetlnych punktów na stokach Rotundy. Górka ma to do siebie, iż od strony Zdyni jej stoki usłane są elektrycznymi pastuchami. Można powiedzieć istny tor przeszkód. Organizator oznakował je taśmami z dodatkowymi elementami odblaskowymi, jednak nie jeden gospodarz uznał, iż taka tasiemka przyda mu się i ją zerwał. Może drogę z chałupy do obórki znakował sobie, aby w zimie do jurnych krówek łatwiej dotrzeć? Szkoda, ze nie pomyślał, że w takiego pastucha wpadnie rozpędzony biegacz. Dość że go prąd popieści, to jeszcze zerwie, a wtedy krówki uciekną i co?? Krowy w lesie, mleka we wsi brak!!

W Wołowcu na 44 km ulokowany był drugi z punktów kontrolnych wraz z bufetem. Zanim dobiegli tam pierwsi zawodnicy, istną walkę o jak najlepsze miejsce rozegrały osoby odpowiadające za support. Miejscowość z kilkunastoma domami, jedną jedyną drogą, która kończy się 1 km niżej przy kapliczce, zaś aut na niej jak na parkingu już nie podczas promocji jednego z popularnych dyskontów, ale jakby jakąś nową galerię otwierali. Zawodnicy, którzy tam dobiegli, otrzymywali z rąk Marcina Świerca pyszną zupkę pomidorową. Tak tak, to ten słynny biegacz. Dzisiaj nie przebierał nóżkami, tylko wspomagał zawodników z dystansu 150 i 80 km. Ewelina z Mirkiem pobrali potrzebne rzeczy z auta, na bufecie chapsnęli po owocu, wypili ekspresowo kubek zupki pomidorowej otrzymanej z rąk Marcina Świerca i ruszyli w stronę Bartnego. Od tego momentu troszkę łatwiej było, ponieważ zaczynało świtać. Przy świetle dziennym lepiej biegnie się. W Bartnem na kilkadziesiąt sekund zatrzymali się, aby zostawić czołówki w aucie i ruszyli dalej. Nie wiadomo co podziało na Ewelinę i Mirka, czy wstające słoneczko czy zupka z rąk Marcina Świerca, ale tempo niesamowite narzucili. Na 5-cio kilometrowym odcinku wyprzedzili sporo osób, zaś Wielebny ledwo zdążył dojechać autem z Wołowca do Bartnego.

Gonimy dalej z Bartnego na Magurę Wątkowską przez słynną przełęcz Majdan, gdzie spore błoto nie stanowiło dla nich przeszkody, potem Świerzową, Ostrysz, Kolanin, aż do przełęczy hałbowskiej. W tym miejscu na 67 km ulokowano kolejny punkt kontrolny z bufetem. Dotarcie do niego stało się utrudnione z powodu leśników, którzy urozmaicili trasę biegu, przeorując ją zrywką drzewa. Szlak od zbiegu z Kolanina aż do przełeczy hałbowskiej w gigantyczną breję błotną zmienił się z koleinami po kolana. Czyżby minister Szyszko przyjechał w ten region i kornika drukarza znalazł?

Punkt na przełęczy hałbowskiej zaliczony, choć niektórzy zawodnicy wyglądali jak partyzanci. Wiszące dookoła butów błoto, wyglądało, jakby całe podeszwy odpadały z onuców wojskowych. Czas leci, ja tu jedno zdanie o ubłoconych zawodnikach, a Ewelina z Mirkiem po kolejnym ekspresowym bufecie biegną dalej tym razem w stronę Chyrowej do kolejnego punktu ulokowanego na 81 km, zaliczając przy okazji góreczkę Kamień, wioskę Kąty, następnie góreczkę Grzywacką, Łysą Górę oraz Polanę. W Chyrowej oprócz standardowego punktu kontrolnego i bufetu znajdował się również przepak, tzn. miejsce do którego organizator przywiózł spakowane bagaże zawodników. Osoby, nie posiadające supportu mogły przebrać się tutaj oraz dopakować potrzebne. W tym miejscu na Ewelinę i Mirka czekał też Adam Gotfryd z APS Data, który 3 razy startował w tym roku na dystansie 100 km. O krótszych nie wspominam, gdyż tekst w nieskończoność ciągnąłby się. Zrobił im kilka fotek oraz fachową poradę rzucił na dalszą część trasy, która o wiele trudniejsza jest z powodu zmęczenia.

chyrowa 1

Z Chyrowej wszyscy biegli do kolejnego punktu kontrolnego ulokowanego w Iwoniczu Zdroju. Za nim udało się tam dostać trzeba było pokonać jedynie trzy górki czyli Grzbiet Chyrowej, Kamienną Górę, z której zbiegiwało się do Pustelni Św. Jana z Dukli. Następnie w Nowej Wsi przebiegali przez bardzo ruchliwą drogę krajową nr 19 prowadzącą do przejścia granicznego w Barwinku. O bezpieczeństwo zawodników zadbały osoby kierujące ruchem. Szkoda, ze niektórzy kierowcy tirów z krajów południa Europy, po chamsku wymuszali pierwszeństwo doprowadzając do wielu niebezpiecznych sytuacji. Nadmienię, iż ruch odbywał się płynnie, nie było żadnych korków, należało tylko odrobinę zwolnić.

ewelina i mirek 1

Dróżka przebiegnięta, teraz czeka…? Ujmę to zmienionym tekstem piosenki słynnego zespołu Wiewióra na Drzewie – „…Boli ręka, boli głowa, bolą nogi, wyścig nadal trwa, jeszcze chwila, setka minie jak poranna mgła.

Ale co to? Znów na drodze coś wyrosło!
Tuż CERGOWA zła!
Oooo CERGOWA, coś ty mi krwi napsuła!
Ech CERGOWA zabrałaś siły me!
Mam już dość udręki tej, mocy we mnie coraz mniej, ty zabierasz to co chcesz.
Ile chcesz? kiedy chcesz? ile potu? ile łez? czy już męki znajdę kres? walczę z Tobą resztką sił i nie będę płaczu krył!
Lecę w dół do Lubatowej stamtąd już Iwonicz Zdrój”.

Słowa te idealnie pasują do tej górki. Cergowa pokonała dwójkę biegaczy z czołówki stawki takich jak Bartek Gorczyca, który biegł na drugim miejscu, mając 3 sekundową stratę do prowadzącego zawodnika oraz Kingę Kwiatkowską biegnącą na 2 miejscu wśród kobiet. Oboje wycofali się na 101 km w Iwoniczu Zdroju z powodu kontuzji w trakcie zbiegu z szczytu do Lubatowej. Ewelina, której doskwierał od Chyrowe ból kolana i uda również była na granicy wycofania się. Wspinając się na Cergową dzwoniła do Wielebnego, iż po dotarciu do Lubatowej, rezygnuje bo ból spowalnia ją i jest coraz bardziej nasila się. Powiedziała Mirkowi, żeby biegł sam i walczył o jak najlepsze miejsce, natomiast ona powoli dojdzie do auta Wielebnego. Docierając tam z oddali krzyczała – „Odżyłam na szczycie Cergowej, biegnę dalej. Wielebny kup mi kabanosy bom głodna!”

Co za kobieta, siedem żyć ma jak kocica…! Wielebny zgarną z Lubatowej kontuzjowaną Kingę Kwiatkowską i popędzili razem autkiem w stronę Iwonicza Zdroju do kolejnego punktu kontrolnego. W niedalekiej odległości znajdował się sklep spożywczy, zakupił kabanosy i pognał z nimi w stronę punktu. Dobiegająca Ewelina, czuła już z oddali ich przyjemny zapach, skubnęła kilka kawałków na dalszą drogę, dotankowała się wodą oraz izotonikami, wzięła czołówkę, gdyż słoneczko szybkim tempem zaczęło zachodzić i pobiegła, próbując dogonić Mirka. W pewnym momencie tempo miała lepsze od niego.

Zatrzymajmy się chwilę przy Kindze Kwiatkowskiej, zawodniczce konkurencyjnej drużyny. Po dotarciu do Iwonicza Zdroju, obsługa punktu kontrolnego skierowała ją do stanowiska medycznego. Schłodzili bolące kolano, rozmasowali nogę, podbudowali psychicznie Kingę, która podjęła decyzję powrotu na trasę zawodów. Chcąc być FAIR, rywalizację postanowiła zacząć od miejsca, w którym wycofała się, czyli 5 km wcześniej. Skorzystała z pomocy Wielebnego, który podwiózł ją do Lubatowej celem kontynuacji biegu. Dobiegając do Iwonicza Zdroju, kontuzja ponownie dała o sobie znać, więc Kinga ostatecznie wycofała się.

Wracamy na trasę, gdyż Mirek z Eweliną biegną w stronę kolejnego punktu ulokowanego w Puławach Górnych przy stacji narciarskiej Kiczera Ski. Ewelina niesamowite tempo narzuciła. W Rymanowie Zdroju z 3 kilometrowej straty do Mirka zniwelowała do niecałych 10 minut. Na zbiegu z Zamkowej dogoniła zawodnika, którego ciągnęła dalej. W okolicach Wisłoczka biegła już z dwoma zawodnikami. Tam tempo trochę spadło, ponieważ uprosili ją aby biegła z nimi. Można powiedzieć kobieta chłopów zajechała. Pomysł wspólnego biegu dość fajny, gdyż samemu pokonywać resztę trasy w ciemnościach po dzikim Beskidzie Niskim nie należy do przyjemności.

Delikatną przygodę miał też Wielebny. Wracając z Wisłoczka w stronę Puław Górnych, zobaczył zawodnika, który kładzie się na drodze. Zatrzymał się, podszedł do niego i pyta czy potrzeba pomocy?? Jakiś żeli energetycznych?? Baton? Izotonik? Wycofujesz się i trzeba cię podwieźć do punktu kontrolnego?. Zawodnik odpowiada – „wszystko Oki, jestem trochę zmęczony i na 2 minutki muszę siąść, ale kolego jakbyś miał ogórki kwaszone lub kapustę kiszoną z rozkoszą bym zjadł”- oryginalne słowa. Ogórków i kapusty w bagażniku autka nie było, ale zawodnik skusił się na małą puszkę pifka lite oraz słone paluszki, które postawiło go na nogi.

Wracamy teraz do Mirka, który z każdym kilometrem coraz świeższy w porównaniu do reszty zawodników, gdzie wyprzedzał duże grupy osób, ledwo włóczące nóżkami. Na przedostatnim punkcie w Puławach Górnych, zatrzymał się na krótką chwilę aby dolać do bukłaka izotonik, pobrać z auta batony energetyczne i pognał dalej. Ewelina przybiegła już z większą stratą dochodzącą do 30 minut ponieważ ciągnęła za sobą wytyranych zawodników. Przy aucie zmieniła wyładowane baterie w czołówce, skubnęła troszkę jedzonka na bufecie, poczekała na swoich towarzyszy co jakiś czas ich poganiając i ruszyli dalej w stronę Przybyszowa. Tutaj czekała na wszystkich długa wspinaczka na Kiczerę, potem bieg łąkami a następnie zbieg do ostatniego z punktów kontrolnych w Przybyszowie.

Z każdym kilometrem zmęczenie i brak snu dawało się coraz bardziej we znaki. Zawodnicy wyglądali jak zombie, niektórym nawet ostrzeżenie w postaci wiszącej tabliczki „uwaga możliwość spotkania niedźwiedzia” nie przeszkadzało i na stojąco zasypiali. Jeden z nich nawet w krzakach postanowił ulżyć sobie trudy zawodów. Krzyknął do Mirka, iż jemu tu dobrze i wygodnie. Może na misia Yogi czekał, który ciepłym futerkiem go okryje?

Mirek przybiegł na ostatni punkt kontrolny ok godziny 22.30. Nie brał już nic z supportu, wypił jedynie gorącą kawę serwowaną na bufecie i pobiegł dalej. Ewelina o północy pojawiła się. Zmęczenie dość mocno jej doskwierało, choć lepiej wyglądała niż jej trzej towarzysze, którzy nie mieli siły ruszyć dalej. Wzięła od Wielebnego słone paluszki, baton energetyczny, trochę owoców z bufetu, wypiła na szybko kawę i ruszyła, krzycząc na współtowarzyszy – BIEGNIEMY DALEJ! Kabanosów nie wzięła aby ich zapach, nie przyciągnął wilków, gdzie przez ich krainę przebiegała.

Wracając do Mirka nadal świeżutko wyglądał. Za cel postanowił sobie, dobiec na metę w Komańczy poniżej 24 godzin. Odległość z Przybyszowa wynosiła jedyne 13,7 km. Do pokonania była jedna góra, następnie łąki na jej szczycie, później trochę błotnisty 2,5 km zbieg i ostatnie 1,5 km asfaltem aż do mety. Jak się okazało zbieg okazał się najbardziej karkołomny. Błoto było masakryczne, które wręcz zasysało nogi z każdym krokiem, a pokonanie jego trwało wieki.

Mirek Pawluś linię mety przekroczył tuż przed pierwszą w nocy zajmując 66 miejsce Open. Pokonanie dystansu 150 km z Krynicy Zdroju do Komańczy zajęło mu 24 godz 57 min i 21 sek.

Ewelina Borowska-Pawluś na mecie zjawiła kilka minut po 3 w nocy. Zajęła 7 miejsce Open wśród kobiet. Jej czas to 27 godz 8 min i 51 sek. Przybiegła w towarzystwie 3 zawodników, których ciągła przez ostatnie 40 km aż do samej mety, gdyby nie Ewelina, oni nie ukończyliby.

Dystans 150 km ukończyło 273 osoby na 474 startujące. Ostatnia osoba miała czas 34 godzin 48 minut. Limit czasu wynosił 35 godzin.

W początkowej części artykułu pisałem o Elżbiecie Marchewce. Startowała na dystansie 80 km z Krynicy Zdroju do Chyrowej. Rywalizację rozpoczynała o 1 w nocy, godzinę później niż zawodnicy biegnący 150 km. Ela zmagała się z tymi samymi trudnościami co Ewelina i Mirek na dodatek bez supportu. Można powiedzieć, że w niektórych miejscach miała gorzej, ponieważ zawodnicy z dystansu 150 km wyślizgali bardziej błotnistą część trasy, szczególnie w okolicach Wołowca a potem przełęczy hałbowskiej. Pokonanie ich wymagało jeszcze większego wysiłku. Sporą część swojego dystansu biegła sama. Jak wiadomo Beskid Niski jest w 90% zalesiony, więc niesamowity szacun biec samemu po lesie całą noc. Ela dotarła na metę w Chyrowej po 14 godz 41 min i 38 sek. zajmując 11 miejsce Open wśród kobiet. Ogółem wystartowało 128 osób z tego 83 ukończyło.

paulina szurek

Na dystansie 48 km z Iwonicza Zdroju do Komańczy wystartowały Jadwiga Pawlik oraz Paulina Szurek. Obie zawodniczki miały support w postaci Piotrka Szurka, męża Pauliny. Z obładowanym po brzegi plecakiem jechał na rowerku obok nich. Jako profesjonalny suport i pomoc medyczna miał z sobą koguta- nie wiadomo czy żywego czy w postaci niebieskiej lampy. Mając taki support obie zawodniczki mogły czuć się bezpiecznie na tak trudnej technicznie trasie. Na metę dotarły razem po 7 godz 9 min i 11 sek. Jadwiga zajęła 77 a Paulina 78 miejsce Open wśród kobiet. Ogółem wystartowało 402 osoby z czego tylko 380 ukończyło.

jadwiga pawlik

Jasielskie Stowarzyszenie Cyklistów

Zdjęcia: Marcin Wiącek, Adam Gotfryd, Ultra Łemkowyna Trail