Co się stanie jeśli spotkają się Roy Orbison, Tom Petty, George Harrison, Bob Dylan i Jeff Lynne?
Odpowiedź jest bardzo prosta: supergrupa Traveling Wilburys. Zespół założył wiosną 1988 roku w Los Angeles George Harrison. Początkowo panowie mieli się spotkać w domowym studiu nagraniowym Boba Dylana, aby nagrać utwór na stronę B singla „This is Love”, promującego jedenasty, studyjny album Harrisona „Cloud Nine”. Podczas sesji powstało nagranie, które dzisiaj przypominam. Panowie stwierdzili, że skoro tak dobrze się im razem pracuje, to dlaczego nie spróbować nagrać całej płyty? Jak stwierdzili, tak zrobili. 18 października ukazał się album „Traveling Wilburys Vol. 1”.
Muzycy bawili się tak dobrze, że postanowili występować pod pseudonimami braci Wilbury: Nelson Wilbury (Harrison), Otis Wilbury (Lynne), Lucky Wilbury (Dylan), Lefty Wilbury (Orbison) i Charlie T. Junior Wilbury (Petty). Album okazał się światową sensacją. Sprzedawał się znakomicie. W ciągu pół roku sprzedano aż 2 miliony egzemplarzy płyty. Sukcesu nie dożył Roy Orbison, który zmarł na atak serca 6 grudnia 1988 roku. Po jego śmierci muzycy raz jeszcze weszli do studia, aby nagrać ostatni album pod szyldem Traveling Wilburys. Album ukazał się 29 października 1990 roku i był dedykowany pamięci zmarłego Roya Orbisona. Zatytułowano go przewrotnie: „Traveling Wilburys Vol. 3”. Ja jednak powrócę do utworu od którego zaczęła się przygoda zespołu Traveling Wilburys.