Dla Jacka Smolika harcerstwo to całe życie. Jako dziecko ukochał mundur. Choć nie został wojskowym, ale nauczycielem, to właśnie harcerski uniform pozwolił mu zapełnić tęsknotę za mundurem. Nosi go z dumą, a młodzież uczy wartości, o których dziś nieraz się zapomina
Trudno sobie wyobrazić wiele uroczystości w Jaśle bez udziału harcerzy. Podnoszą rangę wielu wydarzeń. Z harcerstwem od ponad 40 lat związany jest Jacek Smolik, który uczy młodzież patriotyzmu, przywiązania do tradycji, odwagi, zaradności, pomocy bliźniemu.
Nie wojskowy, ale nauczyciel
Jacek Smolik od najmłodszych lat ukochał mundur. Tak jak jego ojciec chciał być zawodowym wojskowym. – To była końcówka lat 60. Tato był oficerem rezerwy, chciałem być w wojsku. Tato powiedział mi tak „synku ty masz twardy kręgosłup, a oni ci go tam zmielą. W wojsku jest więcej polityki niż wojska. Daj sobie z tym spokój”. No i nie poszedłem – wspomina Jacek Smolik. Na drugim miejscu było leśnictwo. Po zakończeniu II wojny światowej ojciec pana Jacka został zwolniony z wojska i w 1946 roku zaczął pracę jako leśniczy w Cieklinie. Tam też poznali się z mamą, a 18 lipca 1949 roku w Gorlicach na świat przyszedł Jacek Smolik. Jednak i leśnictwo ojciec wybił mu z głowy twierdząc, że to nie dla niego. W końcu wybrał nauczycielstwo. – Choć zostało nauczycielstwo, ale zaczęło się harcerstwo, które uzupełniło tęsknotę za mundurem – przyznaje z uśmiechem.
Nie bez wpływu na wybór drogi jako pedagoga przez pana Jacka miała, czteropokoleniowa tradycja rodzinna. – Jestem piątym pokoleniem nauczycielskim w rodzinie. Prapradziadek, pradziadek, dziadek z babcią, mama i ja. Miało się na tym skończyć, ale jest i córka – dodaje pan Jacek. – Podziwiałem moją mamę jako pedagoga, ona miała taki zmysł pedagogiczny i chciałem jej dorównać. Mamy nie przegonię, ona była nauczycielem z powołaniem.
Choć uwielbiał historię, wybór padł na polonistykę. A wszystko za sprawą Kazimierza Zielińskiego, nauczyciela języka polskiego w I LO w Jaśle. – Dosłownie zakochałem się w jego lekcjach. W ostatniej chwili zmieniłem zdanie i wybrałem język polski na kierunek studiów – wyjaśnia.
Zdawał na Uniwersytet Jagielloński, ale brakło mu dwóch punktów. Naukę zaczął w Studium Nauczycielskim w Przemyślu. Tam zetknął się z harcerstwem. Został przybocznym drużyny męskiej w Szkole Podstawowej nr 3.
Pierwsza drużyna harcerska w powiecie powstała w jasielskim ogólniaku, wówczas Gimnazjum Męskim, w 1911 roku. Nosiła nazwę I Drużyna Harcerska im. gen. Józefa Bema zwana „Błękitną Jedynką”. Choć przerwała swoją działalność, to z czasem drużyny harcerskie zaczęły powstawać w innych szkołach.
Jacek Smolik do Jasła wrócił w 1971 roku i zaczął pracę w Szkole Podstawowej nr 1. Od razu został opiekunem I Szczepu „Orląt” im. Janka Bytnara „Rudego”. Rok później został komendantem i funkcję tę pełni do dziś. – Szczep składa się z dwóch drużyn: 4. Drużyny „Buków” im. T. Zawadzkiego „Zośki” i 31 Drużyny „Sosen” im. A. Dawidowskiego „Alek” – dodaje.
Testament służby
I tak związany jest z harcerstwem od ponad 40 lat. Drogowskazem harcerskiej drogi Jacka Smolika są słowa matki patrona szczepu Rudego, zapisane w ich księdze pamiątkowej w 1980 roku: „Radość moja nie ma granic, że mogłam moje i Jasiowe Orlęta ugościć, powitać w uroczystym dniu i życzyć dalszej twórczej działalności w służbie ojczyzny w imię najszczytniejszych idei szaroszeregowych. Czuwaj matka Janka”. – Te słowa stały się testamentem mojej służby, nie wolno było mi od nich odstąpić. To był mój katechizm – idea Szarych Szeregów. Starałem się co 3, 4 lata z każdą nową grupą harcerzy pojechać do Warszawy, żeby poznali mateńkę, bo tak wszyscy harcerze ją nazywali i Duśkę siostrę Rudego – zaznacza Jacek Smolik.
Wieloletnie kontakty z matką patrona Zdzisławą Bytnar, harcmistrz uważa za bezcenne. Jej dom dawał harcerzom możliwość sycenia się ideą Szarych Szeregów – braterstwa i służby.
Pan Jacek ubolewa nad tym, że dzisiejsze harcerstwo nie przypomina już tego, czym powinno być, zostało kompletnie spauperyzowane. – Czasem nie różni się niczym od pikniku u cioci na imieninach. Jeżeli tyle lat w tym siedzę, to wiem jak powinno wyglądać. Skoro nasza rada naczelna w Warszawie zastanawia się nad tym, żeby zmienić ostatni punkt, który brzmi harcerz jest czysty w mowie i uczynkach, nie pali tytoniu i nie pije alkoholu, bo i tak nikt go nie przestrzega. Ja mówię wywalcie około 5 tysięcy ludzi, którzy piją i oczyśćcie harcerstwo. Nie bo się nie da – zaznacza.
To styl życia
Obecnie do szczepu należy ponad 30 osób, w różnym wieku – od szkoły podstawowej do studentów. Pan Jacek zawsze stara się być wierny ideom harcerstwa i chce zaszczepić je wśród tych, którzy zdecydowali się wstąpić w ich szeregi. – Komputeryzacja i tylko mechaniczne stukanie w klawiaturę zrobiły swoje, a gdy przyjdzie o zaradność, pomyślunek, to żal mi tych dzieci, dlatego staram się ich od tego oderwać – zaznacza.
Ten, kto zdecyduje się na wstąpienie do harcerskiej służby, musi przejść swoją drogę. Na początku jest „biszkoptem”. – Niektórym się wydaje, że harcerstwo jest organizacją, która dostarcza zobowiązującej rozrywki dzieciom. To jest styl życia. Kiedy mówię tak to tak, nie to nie. Jak u człowieka, który wyznaje twarde zasady – stwierdza harcmistrz.
„Biszkopt” przygląda się, sprawdza się albo nie, potem inni z nim pracują, organizuje się różne wypady tzw. wykapki, czyli jednodniowe na piechotę lub na rowerach, zajęcia w lesie, biegi terenowe, podchody. Na początek gra terenowa, podczas której musi iść po znakach terenowych. Jednocześnie uczy się samodzielności, wiary w siebie, odwagi. – Dzieciaki są dziś mocno rozpieszczone. Tutaj musi wszystko robić sam. Nawet choćby to, że w nocy musi pójść do lasu. Różnie trwa ten okres, nawet i rok się komuś zdarzy. Dzisiaj jest problem obowiązkowości. Podstawowy obowiązek to uczestnictwo we wszystkich zajęciach harcerskich – mówi Smolik.
Po cyklu dziesięciu zbiórek jest bieg patrolowy, gdzie sprawdza się wiedzę „biszkopta” i umiejętności harcerskie. Zbiórka to przygotowanie, ale pełnia bycia harcerzem to ćwiczenia w terenie. – Raz był zrobiony dołek, nagromadzone drzewo, menażka i kandydat na harcerza musiał ugotować jajko, czy to zawiązać jakiś węzeł, wykazać się wiedzą ogólno harcerską z historii o patronach, strukturach. Mamy kilka tajnych miejsc i ten kto składa przyrzeczenie nie opowiada innym, gdzie to było. Kontakt z przyrodą jest cudowną rzeczą, ukojeniem rozbiegania, wyciszeniem, tam nie trzeba się spieszyć – wymienia harcmistrz.
Biszkopt wybiera sobie starszego harcerza, który mu pomaga rozwiązywać problemy, opiekuna jego przyrzeczenia. Dostaje krzyż i staje się pełnoprawnym harcerzem. Potem może zdobywać sprawności, stopnie harcerskie starszoharcerskie, wędrownicze i instruktorskie. W szkole podstawowej są dwie ochotniczka młodzik, tropicielka wywiadowca, w gimnazjum pionierka odkrywca, samarytanka ćwik, w liceum harcerka orla, harcerz orli, harcerka RP, harcerz RP, potem instruktorskie przewodnik, podharcmistrz, harcmistrz.
Ponadto szczep ma dwie swoje własne sprawności: pamięci narodowej (trzystopniowa) – poznawanie miejsc pamięci narodowej, udział w wartach, uroczystościach, a druga JP II (trzystopniowa) – poznawanie, propagowanie nauki Jana Pawła II, postępowanie według zasad.
Będzie lepszy
U harcerzy pana Jacka musi być zrównoważony rozwój umysłowy i fizyczny. Najważniejsza część to kontakt z przyrodą. – Jeżeli harcerstwo jest dobrze prowadzone, według klasycznych zasad to jest organizacją, której nikt nie pobije. Do tego jest bardzo wszechstronne. Jeżeli przeżyje harcerstwo dobrze, to będzie to na pewno: lepszy syn, lepsza córka, lepszy brat, lepsza siostra, lepszy wnuk, lepsza wnuczka, a kiedyś lepszy chłopak, lepsza dziewczyna, lepszy mąż, lepsza żona. Oto mi chodzi. Obecne pokolenie nie umie współpracować i to mnie przeraża – stwierdza.
Harcerzy uczy przywiązania i szacunku dla munduru i sztandaru. To symbol ich służby, idei, wiary. Zawsze starał się być z nimi tam, gdzie działo się coś ważnego. Byli 18 kwietnia 1989 roku na złożeniu ziemi katyńskiej w grobie nieznanego żołnierza w Warszawie. – Mój tato w czasie wojny o mały włos nie otarł się o Katyń, bo rozbrajał się na rynku we Lwowie. Stryj tam studiował i widział co się dzieje, że żołnierzy zabierają osobno, podjeżdżają pociągi i wywożą na wschód. Wciągnął go do bramy, dał cywilne ciuchy, w ten sposób uniknął wyjazdu – opowiada. Dlatego gdy dowiedział się, że ten szczep ma przydział i od 47 roku zajmuje się opieką nad grobami lotników, to kontynuuje do dziś i co roku w Święto Zmarłych
Brali udział w uroczystości sprowadzenia prochów generała Sikorskiego na Wawel w 1993 roku. Zaproszenia dostali od druha Stanisława Dąbrowy-Kostki, jednego żyjącego członka akcji na więzienie w Jaśle, z którym również często się spotykają.
W 1992 roku pojechali też na odsłonięcie pomnika czynu zbrojnego Żołnierzy Polski Walczącej w Krakowie. Nie zabrakło ich w 1997 roku na uroczystościach 100-lecia urodzin majora Hubala w Anielinie. Brali udział w otwarciu cmentarza Orląt Lwowskich w 2005 roku i wielu innych uroczystościach.
Harcmistrz pokazuje im też jak ważne jest wychowanie duchowe. Pamiętny rok 2005, kiedy odszedł Jan Paweł II. – Przychodzi do mnie Wojtek drużynowy i mówi druhu tak nie może być, on nie może tak odejść musimy coś zrobić. Wojtuś opanuj się on odchodzi, dla niego nie ma ratunku. Mnie też cisnęło potwornie i też czułem, że muszę coś zrobić, dotknąć miejsca. Postanowiliśmy, że 2 kwietnia spotykamy się o 2 w nocy pod szkołą. Przeskakuję z programu na program i przychodzi 21.37. Dzwoni telefon, co robimy, ale nie odwołujemy rajdu. Zorganizowaliśmy i nocny rajd na Magurę, bo tam odprawiał mszę. To był jedyny rajd milczący. Każdy szedł ze swoimi myślami – opowiada. Postanowił, że dopóki starszy sił, będzie kultywował pamięć, naukę, wskazania Jana Pawła II. I tak rajdy stały się tradycją.
Jego życie
Jacek Smolik chce odkrywać świat, żeby młodzi ludzie rozwijali się intelektualnie, mogli spojrzeć szerzej na swoje otoczenie. Uczy harcerzy patriotyzmu. Co roku w pierwszą sobotę po 11 listopada organizują rajd niepodległości, w styczniu rajd pamięci powstania styczniowego, rajdy rowerowe i wiele innych.
Z harcerstwem Jacek Smolik żegnał się kilkukrotnie. Jest już na emeryturze i mógłby sobie dać z tym spokój. Jednak nie potrafi, bo uwielbia kontakt z młodzieżą, to przecież całe jego życie. – Może dzięki temu żyję – stwierdza harcmistrz.
Marzena Miśkiewicz
Tekst ukazał się w numerze 37 z dnia 10 września tygodnika Nowe Podkarpacie