Konie, historia to wielka pasja braci Piotra i Pawła Urbanów. Od wielu lat fascynuje kawaleria. W wolnej chwili zakładają kawaleryjski mundur, by startować w zawodach jeździeckich, a także pokazywać historię.
Swoją przygodę z jazdą konną zaczynali jako kilkuletni chłopcy – Paweł jako 9-latek, a Piotr 6-latek. Miłość do koni zaszczepił w nich tato – Jan Urban. – Zaczął nas zabierać na naukę jazdy konnej i tak powoli zaczęliśmy się w to wciągać – mówią Piotr i Paweł Urbanowie. – Myślę, że jazda konna to taka nasza cecha narodowa. Do tego dochodzi rywalizacja sportowa, bo startujemy w zawodach jeździeckich. Można spędzić wiele czasu na łonie natury, a nie gnieździć się w domu – dodaje Paweł.
Długa droga
Początki były trudne, a upadków z konia wiele. – Jest takie powiedzenie, że jeżeli nie spadłeś z konia siedem razy, to żaden z ciebie jeździec. Teraz rzadziej nam się to zdarza – zaznacza z uśmiechem Piotr. Przeszli bardzo długą drogę od siedzenia na koniu, poprzez jazdę rekreacyjną do jazdy sportowej.
Nauka jazdy konnej to tak naprawdę niekończący się proces. Bracia sami uczyli się jeździć i trwało to kilka lat. Kiedy pojechali na pierwsze zawody ich wyobrażenie o jeździe konnej, a dokładnie o ich umiejętnościach zostało zdruzgotane. – Powiedziano nam, że źle jeździmy. Bardzo zagrali na naszej ambicji. Zaczęliśmy trenować z instruktorem. Na pewno najlepiej tak zaczynać, bo ucząc się samemu nabiera się złych nawyków, które ciężko potem wyrzucić. Tak naprawdę świadomą jazdę konną zaczęliśmy uprawiać 4-5 lat temu – przyznaje Piotr.
Jazdę konna mogą szlifować codziennie, bo mają własne konie. Najstarszy koniem w stajni Urbanów jest Misiek, który ma około 20 lat. Na Indusie jeździ Paweł, a na Remingtonie nazywanym Jogi – Piotr.
Bracia są bardzo związani z końmi. Codziennie kilka godzin spędzają z nimi, począwszy od ich czyszczenia, sprzątania, a skończywszy na jeździe. Zajmuje to kilka godzin dziennie. Choć mają wiele innych obowiązków, bo Paweł studiuje prawo na Uniwersytecie Rzeszowskim, a Piotr zarządzanie na PWSZ w Krośnie, to doskonale udaje im się to łączyć ze swoją wielką pasją.
Trudny sport
Od kilku lat bracia startują w zawodach jeździeckich i trenują skoki przez przeszkody. Zaczynali od regionalnych na Podkarpaciu, od najniższych klas, by systematycznie piąć się coraz wyżej i podnosić swoje umiejętności. – Poziom trudności stopniuje się w zależności od wysokości i szerokości przeszkód, a także ich ułożenia. Przeszkody mają ta samą wysokość, tylko odległości między nimi są różne, szerokość zakrętów, co rodzi już trudność techniczną, żeby poprawnie pokonać tę trasę – wyjaśnia Paweł. – Są różne klasy. Zaczynaliśmy od klasy, gdzie przeszkody sięgały 60 cm. Teraz startujemy w zawodach, gdzie przeszkody są wyższe i mają 1,10 m lub 1,20 m – dodaje Piotr.
Bracia Urbanowie mają na swoim koncie wiele sukcesów i wysokich lokat w zawodach. W ubiegłym roku Paweł zajął 3. miejsce w kategorii brązowej Otwartego Pucharu Podkarpacia, natomiast w tym Piotr 4. w kategorii srebrnej, a w ubiegłym roku w Mistrzostwach Okręgu zajął również 4. miejsce.
Przyznają jednak, że to trudny sport. Żeby zacząć startować w zawodach, trzeba poświęcić wiele czasu, dużo trenować, żeby się oswoić z koniem i stworzyć z nim parę, by jeździć na coraz wyższym poziomie. Najtrudniejsze jest „wyczucie jeździeckie” i nauczenie się współpracy z koniem. – Można powiedzieć, że jest to ekskluzywny sport. Tym bardziej, że liczba ośrodków jeździeckich jest bardzo ograniczona. Sami budujemy przeszkody, plac do treningu, a trenujemy na łąkach, bo nie mamy innego terenu. Tyle, że szkolimy się pod okiem trenera – mówi Paweł. – Często na zawodach ludzie pytają się, gdzie jeździmy. A ja mówię, że w Jaśle na łąkach przy obwodnicy. Są zszokowani, bo ludzie w takich warunkach rzadko 100 cm skaczą – dodaje Piotr.
Zafascynowani kawalerią
Drugą pasją, która jest nierozerwalnie związana z jazdą konną, jest historia. Jeźdźcy należą do ruchu kawalerii ochotniczej w Polsce. – Jakieś siedem lat temu spotkaliśmy ludzi, którzy działają w stowarzyszeniu i namówili nas, abyśmy spróbowali, bo widzieli, że interesujemy się końmi, historią. Pojechaliśmy na pierwszą defiladę do Krakowa, ale bardziej z ciekawości, możliwości pokazania się. W wojskowym mundurze wygląda się dostojnie, ale z tym trzeba się obyć i zastanowić po co to robimy. Teraz już wiemy. Naszym celem jest zachowanie od zapomnienia kawalerii polskiej, o której tak mało się mówi – wspomina Paweł.
Ruch nawiązuje do kawalerii II RP, a umundurowanie, wyposażenie pochodzi z okresu tuż przed wojną – z 1936, 1938 roku.
Bracia stratują również w zawodach ”Militarii”, które nawiązują do przedwojennych mistrzostw armii. Wówczas ich celem było sprawdzenie poziomu wyszkolenia żołnierzy w wojsku imitując warunki wojenne. Musieli przejść egzamin z jazdy terenowej z przeszkodami, do tego skoki, strzelanie z konia, władanie białą bronią szablą i lancą.
Paweł i Piotr Urbanowie występują w barwach 20. Pułku Ułanów im. Króla Jana III Sobieskiego, a oddział kawalerii ochotniczej w tych samych barwach funkcjonuje na Podkarpaciu i zrzesza kilkadziesiąt ludzi.
W okolicach Jasła jest kilku zapaleńców, którym bliska jest idea kawalerii i chcą ją pokazać w lokalnym środowisku. Od kilku lat w Jaśle organizowany jest Memoriał im. Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. – Widząc, że w Polsce organizowane są różne tego rodzaju inicjatywy, to stwierdziliśmy, że można to przenieść do Jasła. Tym bardziej, że jest tu grupa ludzi, która pasjonuje się kawalerią i postanowiliśmy zrobić naszą imprezę. Poza tym chyba nie ma lepszej ikony kawalerzysty, butnego, zadziornego człowieka oficera jakim był Hubal, znany szeroko w całej Polsce, a pochodzący właśnie z Jasła – o idei organizacji tej imprezy mówi Paweł Urban.
I tak na tzw. „Łąkach Hubalowych” w czasie Święta Wojska Polskiego odbywa się memoriał, podczas którego organizowane są m.in. zawody w skokach przez przeszkody, we władaniu szablą i lancą, a także widowisko historyczne. – Mamy podział ról. Organizacją, pismami zajmuje się tata, Piotr sprawami technicznymi, doborem muzyki, ja z tatą piszę scenariusz. Biorąc bezpośredni udział w inscenizacjach, pilnujemy realizacji scenariusza – wyjaśnia Paweł.
Wspólnie z tatą przygotowywali też widowisko obrazujące wysiedlenie Jasła. Bracia przyznają, że od najmłodszych lat mieli wpojoną regionalną świadomość historyczną, bo lokalnymi dziejami interesował się tato. Ponadto ich dziadek bardzo dobrze pamięta realia wojenne i często opowiadał o wysiedleniu Jasła, bo mieszkał w Niegłowicach i widział to, co działo się w mieście. – Pokazanie w inscenizacji pewnych wydarzeń z przeszłości, to zupełnie inny odbiór. To interesujący sposób opowiadania o historii, a nie kolejny nudny wykład – zaznaczają.
W ten sposób chcą zachować pamięć o kawalerii, propagować ideę patriotyzmu. W mundurze prowadzą żywe lekcje historii, podczas których opowiadają o żołnierzach, koniach, pokazują wyposażenie, sprzęt. Czasem pomagają w organizacji wystaw muzealnych, szczególnie w kwestiach kawaleryjskich.
W kawaleryjskim mundurze
Umundurowanie i wyposażenie kawalerzysty zdobywali sami. Wciąż są krawcy, którzy potrafią uszyć porządny mundur. Najciężej jest znaleźć wyposażenie np. siodło czy buty – klasyczne oficerki. Natomiast nie tak trudno jest poznać tajniki żołnierskiej sztuki, ponieważ przedwojenne regulaminy są dostępne nawet w wersji cyfrowej.
Dlaczego tak fascynuje ich kawaleria? – Kawaleria posiadała pewien blichtr, szyk, którego ciężko się doszukać w innych rodzajach broni. Miała to „coś”, szlif, którego oficerowie nabierali w szkole podchorążych kawalerii, gdzie młody kandydat na oficera musiał być tzw. pistoletem, czyli niezależnie od okoliczności znaleźć skuteczne wyjście z sytuacji, ale z finezją – wyjaśnia Paweł.
W kawaleryjskim umundurowaniu startują też w zawodach jeździeckich, czym zadziwiali innych zawodników, jak i publiczność. – Na początku wszyscy patrzyli na nas pobłażliwie, ot przyjechali jacyś goście w zielonych strojach, bardziej traktowali nas jak nieszkodliwych wariatów. Zmienili pogląd po kilku zawodach, kiedy wygrywaliśmy – opowiada Piotr Urban.
Teraz ich widok już nikogo nie dziwi. Tyle, że sędziowie często mylą ich, bo w mundurach są praktycznie nie do odróżnienia. Do tego często zamieniają się końmi. – Chodzi o to, żeby nie popaść w rutynę i wyrobić w sobie takie wyczucie jeździeckie, żeby się umieć dostosować do każdego konia. Na to schodzi najwięcej lat i nigdy można powiedzieć, że umie się już wszystko – zaznacza Paweł.
Konie to ich miłość i hobby, które zajmuje dużą część ich życia. Sto procent wolnego czasu poświęcają, żeby zająć się końmi, sprzętem, treningami, przygotować przeszkody, naprawić je. Uważają, że każdy człowiek powinien mieć swoją odskocznię i siedzieć w czterech ścianach. – Kochamy konie. Codziennie, niezależnie od pogody idziemy do nich. Tym pokazujemy swoje zaangażowanie, a one nam się odwdzięczają. Wybaczają nasze niedociągnięcia. Cały czas uczymy się obcować z końmi, odczytać ich intencje, ale jeszcze wiele przed nami. To największa trudność jeździectwa – kwitują bracia Urbanowie.
Marzena Miśkiewicz/Nowe Podkarpacie
Tekst ukazał się w numerze 50 Tygodnika Nowe Podkarpacie z dnia 16 grudnia br.