W klasie miał asystenta, który sprawdzał obecność na lekcji. Dziennik pomagały prowadzić mu koleżanki. To tylko niektóre triki, które stosował nauczyciel historii Maciej Białek, aby nikt nie dowiedział się, że jest niewidomy. Obawiał się, że straci pracę.
Praca w szkole jest jego życiem. O uczeniu, pracy z młodzieżą mówi z wielką pasją. Dlatego gdy zaczął tracić wzrok, myślał, że to koniec świata. Tak się jednak nie stało.
Stopniowo tracił wzrok
Maciej Białek od 20 lat uczy historii w VIII Liceum Ogólnokształcącym w Lublinie. Wzrok stracił 15 lat temu. Choruje na barwnikowe zwyrodnienie siatkówki. To genetyczna choroba, która niszczy siatkówkę. Jest nieuleczalna.
– Od dziecka miałem problemy ze wzrokiem, chodziłem w okularach. Miałem problemy już jako nastolatek. Na studiach dopadła mnie kurza ślepota i musiałem zrezygnować z uprawiania sportu, m.in. koszykówki, ale ciągle rozpoznawałem ludzi, mogłem pisać, czytać przy dobrym oświetleniu – wspomina pan Maciej. Skończył studia i rozpoczął pracę jako nauczyciel historii w liceum, którego był absolwentem. Wzrok tracił stopniowo. Było mu ciężko się z tym wszystkim pogodzić. Najpierw przestał rozpoznawać ludzi z daleka, potem stracił poczucie kontrastu, koloru, a osoby poznawał z bliska bądź po sylwetce, po sposobie chodzenia, poruszania się. Z czasem trudności narastały, bo nie mógł już czytać czarnego druku, aż stracił wzrok zupełnie i przed oczami pojawiła się tylko mgła. W tym czasie uczył się szkoły na pamięć. – Miejsce pracy było blisko mojego miejsca zamieszkania, więc znałem tam każdą ścieżkę, zakamarek, kamyk. Budynek nie jest zbyt skomplikowaną bryłą. Poza tym utrata wzroku była stopniowa, więc był czas na oswojenie otoczenia. Pozory normalności zachowywałem posługując się poczuciem humoru, dystansem do siebie, potknięcia maskowałem roztargnieniem i niezgrabnością – przyznaje nauczyciel.
By nikt się nie zorientował
Szkołę znał na pamięć. Paradoksalnie najłatwiej było na przerwie, bo było głośno, więc uczniów łatwo można było ominąć. Doskonale miał wyliczone przegródki, w których znajdowały się dzienniki w pokoju nauczycielskim, więc nie miał problemu z wybraniem właściwego. Jak sprawdzał obecność na lekcji? – Wymyśliłem sobie, że będę miał asystenta, pomocnika w klasie, w której uczę. Ta osoba sprawdzała obecność, wpisywała temat lekcji – mówi. Sprawdziany brał do domu, a czytała mu jego mama lub kolega. Oceniał je, pisał recenzje, oceniał też prace maturalne. W domu wpisywał oceny. Uczniów rozpoznawał po chodzie, sylwetce, aż w końcu tylko po głosie. – Uczniowie nie do końca wiedzieli, co jest grane. Po kilku latach mówili, że wiedzieli, że coś jest nie tak, ale nie potrafili tego określić. To pozwalało na ukrycie prawdy – zaznacza nauczyciel.
Na sprawdzianach pilnował, czy nikt nie ściąga. Wsłuchiwał się, w to, co dzieje się w klasie. A słuch ma bardzo wytrenowany. – Dziś też słyszę, kiedy uczeń jest dziwnie cichy albo nadpobudliwy. Gdy nie pisze, to wiem, że albo się zastanawia albo kombinuje. Skrzypi krzesło, teraz młodzież jest mniej wysportowana, więc słychać, jak trzeszczą im stawy podczas schylania, szelest papieru. Wtedy wiem, że ściągają – przyznaje z uśmiechem Maciej Białek.
Mężczyzna wymyślał wiele trików, aby otoczenie nie zorientowało się, że coś jest nie tak. W pewnym momencie, gdy było coraz gorzej, w swój sekret wtajemniczył dwie koleżanki nauczycielki, aby móc funkcjonować poza szkołą. Często wyjeżdżali z nauczycielami na weekendy majowe, wakacje. To one pomagały mu poruszać się w nieznanym terenie. – Nieraz musiałem wziąć koleżankę pod rękę albo objąć w talii. Oczywiście rodziło to wiele plotek, bo byłem kawalerem, a koleżanki pannami – opowiada.
Wiedział, że kiedyś będzie musiał się przyznać, że nie widzi. Cały czas przeżywał rozterki. Bał się tego momentu.
Szok
O tym, że Maciej Białek nie widzi, najbliższe otoczenie dowiedziało się podczas gry w brydża. Podczas jednego ze spotkań przestał rozróżniać karty. Nie widział już czy to 2, 7 czy 9, kier czy karo. Znajomi przeżyli szok.
W szkole natomiast przez pięć lat ukrywał swoją chorobę. Prawda wyszła na jaw podczas wycieczki dla nauczycieli. – Spieszyliśmy się, żeby pójść na imprezę. Przechodziłem do drugiego pokoju, wszedłem w betonowy słup i rozbiłem łuk brwiowy. Dziewczyny pytały, jak to możliwe? Ślepy jesteś? Odpowiedziałem, że jestem ślepy. Ja już was za stołem nie widzę. Konsternacja. Później dowiedziałem się, że moja ówczesna dyrektorka nie mogła spać przeze mnie trzy noce, bo nie wiedziała, co ma zrobić – wspomina. Bał się wtedy, że straci pracę. Jednak wiedział, że dyrektorka nie miała do niego zastrzeżeń, bo dobrze przygotowywał młodzież, pisali dobrze sprawdziany, byli odpytywani, mają oceny, nie było skarg, dobrze zdawali maturę i dostawali się na studia. Nie mogła zarzucić mu, że dysfunkcja wzroku go dyskwalifikuje. – Postanowiła zaryzykować i dać mi tę szansę. W szkole nie mówiło się o tym głośno – dodaje. – W czasach kiedy traciłem wzrok, a były to lata 90., nie było dobrego klimatu dla osób niepełnosprawnych. Wtedy najczęściej siedziały w domu i były spychane na margines życia społecznego. Wiedziałem, że jak się przyznam, to nie będę mógł uczyć.
Dziś Maciej Białek chodzi z białą laską, czego kiedyś się wstydził. To była jedna z większych barier, jaką musiał pokonać. Wydawało mu się, że jak zacznie chodzić z białą laską, to będzie miał na czole wypisane „kretyn”. – Wstyd się przyznać, ale też kiedyś myślałem, że osoby niepełnosprawne są również intelektualnie inne. A to nieprawda. Dziś to nie jest dla mnie stygmatem czy wyróżnikiem – stwierdza nauczyciel. – Było ciężko. Teraz mówię o tym spokojnie, ale przez pierwsze dwa lata nie dało się o tym rozmawiać. To było tak demolujące dla poczucia własnej wartości, myślałem, że staję się człowiekiem mniej wartościowym.
Film
Jego niezwykła historia stała się kanwą filmu „Carte Blanche” w reżyserii Jacka Lusińskiego, którego premiera odbyła się początkiem tego roku. Głównym bohaterem jest Kacper Bielik, w rolę którego wcielił się Andrzej Chyra. – Film nie zmienił mojego życia, bo on nie jest o mnie, ale powstał w oparciu o moją historię. W sprawny sposób pokazuje pewne dylematy, problemy, jakie targają człowiekiem w momencie, gdy dowiaduje się o dramacie choroby i o tym, że świat, jaki zna, niedługo zniknie. Porusza wiele problemów – sprawy zawodowe, rodzinne, kwestie związane z życiem uczuciowym. Pokazuje problem, który może być doświadczeniem każdego z nas – zaznacza M. Białek.
Sam uczestniczył w pracach nad scenariuszem. Służył jako konsultant operatorowi, podpowiadając jak wygląda świat z perspektywy osoby, która traci wzrok. Natomiast z Andrzejem Chyrą rozmawiał o tym, co czuje osoba, której świat zaczyna się walić. Poza tym Maciej Białek wystąpił w filmie, zagrał epizod partnerując odtwórcy głównej roli.
Z Lublina do Jasła
Maciej Białek nadal uczy historii i w tej kwestii nie zmieniło się nic. Dalej ma pomocnika przy dzienniku. Prowadzi zajęcia pozalekcyjne z filmu. Z czasem uczniowie nie patrzą na niego przez pryzmat jego niepełnosprawności, uznają, że jest takim samym nauczycielem, jak każdy inny. No może z jednym wyjątkiem, u Macieja Białka się nie ściąga, bo nie wypada.
Natomiast wiele zmieniło się w życiu prywatnym pana Maćka. Od niedawna mieszka w Jaśle, a sprowadziła go tutaj miłość. Trzy lata temu na Letniej Szkole Nauczania o Holokauście organizowanej przez UJ w Krakowie poznał przyszłą żonę. – Wtedy ten kontakt był bardzo luźny, przez rok wirtualny. Potem były kolejne konferencje i zaczęliśmy się spotykać. Po roku zaręczyliśmy się, a 11 października 2014 roku wzięliśmy ślub – opowiada. – Połączyły nas wspólne zainteresowania, pasje. Od razu zwróciłam uwagę na Maćka, na to o czym i jak mówi. Jest bardzo interesującym mężczyzną – dodaje Magdalena Białek.
Po ślubie przeprowadził się do Jasła.
Poznawanie nowego otoczenia do łatwych nie należało. Trzeba się było uczyć topografii miasta. Jasło poznawał oczami żony. – Dużo spacerowaliśmy. Opowiadałam Maćkowi o mieście, o tym, co po drodze mijamy. Chcąc jak najszybciej pokazać jak najwięcej, wybierałam różne trasy i to był mój błąd. Chciałam mężowi od razu wiele opowiedzieć, aby poznał miasto, a on odkrywa otoczenie w zupełnie inny sposób. Tym bardziej, że Jasła wcześniej nie znał – przyznaje żona pana Macieja.
W tej chwili nauczyciel jest na rocznym urlopie na poratowanie zdrowia, a od września wraca do pracy w Lublinie. Jak to zamierza pogodzić? Planuje dojeżdżać, ponieważ jest zatrudniony na pół etatu. – Do Lublina jeżdżę sam. Pierwsza droga, jaką poznałem, to właśnie ta z dworca do domu, bo mieszkamy nieopodal. Nauczyłem się jej na pamięć i mogę sam dotrzeć na dworzec i z dworca do domu – zaznacza Maciej Białek. Nie zamierza zmieniać Jasła na Lublin, bo polubił nowe otoczenie. Tu czuje się szczęśliwy, u boku osoby, którą kocha, wiedząc, jak bardzo jest kochany.
Marzena Miśkiewicz/Nowe Podkarpacie
Tekst ukazał się w numerze 23 Tygodnika Regionalnego „Nowe Podkarpacie” z 10 czerwca br.