Gdy medycyna stała się bezradna, to zioła pomogły Jolancie Miklar wyjść z ciężkiej choroby. To sprawiło, że postanowiła zmienić swoje życie. Zaczęła żyć w zgodzie z naturą, korzystać z jej dóbr i prowadzić zdrowy styl życia. Swoje miejsce odnalazła w Kotani, gdzie prowadzi gospodarstwo i oddaje się swojej pasji jaką są zioła.
Jolanta Miklar pochodzi ze Śląska. Jest farmaceutką, a wykształcenie zdobyła na Akademii Medycznej w Katowicach oraz na Uniwersytecie Friedricha Wilhelma w Bonn. Przez wiele lat wraz z mężem mieszkała w Niemczech, gdzie prowadziła własną aptekę. Niestety pod koniec lat 90. ciężko zachorowała. Kiedy wydawało się, że nic nie jest w stanie jej wyleczyć, a jej dni były policzone, życie uratowały jej zioła, a dokładnie czosnek niedźwiedzi. Dwa lata dochodziła do pełni zdrowia i wciąż musi bardzo dbać o siebie. To był przełomowy moment w jej życiu. Postanowiła zająć się ziołolecznictwem, a także diametralnie zmienić swój sposób życia. Zaczęła bardziej doceniać to, co daje natura. – Życie napisało mi ten scenariusz – przyznaje Jolanta Miklar, farmaceuta, zielarz, dietetyk, rolnik ekologiczny, pszczelarz. – W Niemczech miałam kontakt z lekarzami, którzy zajmowali się medycyną naturalną. Widząc, że są efekty zaczęłam się tym sama zajmować, dokształcać w tym kierunku. Uznałam, że to jest dobre.
Pokazał dziadek
Od 15 lat jest pasjonatem medycyny naturalnej, zdrowego stylu życia, a przede wszystkim ziół. Ale tak naprawdę zioła od zawsze były obecne w jej życiu. Po raz pierwszy zetknęła się z nimi w dzieciństwie. – Mój dziadek się zajmował zielarstwem. Był, pszczelarzem, sadownikiem, miał swój las. Zbierał zioła i sam ich używał. Towarzyszyłam mu w tym, ale poszłam w kierunku farmacji. Później sama zaczęłam się tym zajmować, douczać. To we mnie odżyło. Zioła mamy zakorzenione w tradycji. W Krempnej jeszcze do niedawna był punkt skupu ziół. Teraz już tego niestety nie ma. Dawniej ludzie na wsi się tym parali, a dziś coraz częściej się do tego wraca – przyznaje.
Azyl w Kotani
Zainteresowanie Jolanty Miklar ziołami, życiem w zgodzie z naturą, marzenie o własnym gospodarstwie sprawiło, że wraz z mężem zaczęła szukać takiego miejsca, gdzie mogłaby oddać się swojej pasji. Tak 10 lat temu trafiła do Kotani w gminie Krempna. – Przyjechaliśmy tutaj za czosnkiem niedźwiedzim, którego było tu bardzo dużo. Krempna i okolice tak nas zafascynowały, że postanowiliśmy tu zamieszkać – opowiada.
Na dwuhektarowej działce Miklarowie stworzyli gospodarstwo ekologiczne, gdzie uprawiają m.in. zioła, warzywa, orkisz. Mają też swoją pasiekę.
Z czasem zioła stały się wielką pasją pani Jolanty i postanowiła poszerzyć swoją wiedzę na temat medycyny naturalnej i ziołolecznictwa. Zdobyła też kwalifikacje dietetyka. Dziś stara się pomagać innym, a także doradza jak naprawiać błędy w odżywianiu poprzez organizację spotkań w szkołach, przedszkolach, warsztatów. Wykłada też etnobotanikę na kursie organizowanym przez Państwową Wyższą Szkołę Zawodową w Krośnie i w instytucie medycyny klasztornej w Katowicach u ojców franciszkanów.
– Ziołolecznictwo jest traktowane jako leczenie uzupełniające. Często zgłaszają się do mnie osoby, które mają postawioną konkretną diagnozę i próbowały leczyć się różnymi sposobami, najczęściej lekami chemicznymi, ale to nie dawało zadowalających rezultatów. Dlatego szukają pomocy gdzie indziej. Medycyna naturalna to szeroka paleta. Obserwuję, że ludzie wracają do mieszania ziół. Ja prowadzę warsztaty zielarskie, ludzie przyjeżdżają do nas do gospodarstwa, patrzą jak je uprawiać i widać, że znają się na tym, coś sobie przypominają – mówi.
Ludzie, którzy przychodzą do pani Jolanty mają najczęściej problemy z układem pokarmowym, alergiami czy nietolerancją pokarmową. A zioła doskonale w tym pomagają, bo np. pokrzywa doskonale odtruwa i oczyszcza organizm. Tyle, że trzeba wiedzieć jak łączyć zioła, jak ich używać, by pomagały. – Zioła leczą. Pierwsze leki chemiczne mieliśmy w XIX w., a do momentu ich wynalezienia musieliśmy się czymś leczyć. Od zarania dziejów mieliśmy do dyspozycji naturę, gdyby nie była skuteczna to nie przetrwalibyśmy. Dlaczego zioła są dobre? Po pierwsze są skarbnicą substancji, których brakuje nam dzisiaj w żywności, czyli witamin, soli mineralnych. My mamy kompletnie zubożoną glebę i to co mamy do dyspozycji jako pokarm, nie można porównywać z tym co było 30 lat temu – zaznacza J. Miklar.
Zioła przez cały rok
Niestety ludzie nie zawsze zauważają, że zioła są w zasięgu ręki np. pokrzywa, perz, krwawnik, podbiał, skrzyp. Uważają je za chwasty, walczą z nimi w ogrodach, a tak naprawdę to są doskonałe leki. Pierwsze zioła pojawiają się jak stopnieje śnieg. Wówczas wyrasta podbiał, który ma dużo cynku i jest dobry na układ odpornościowy, który podczas zimy jest mocno nadwyrężony. Kolejne zioła, które wydaje ziemia to czosnek niedźwiedzi, który ma bardzo dużo siarki, dzięki czemu świetnie odtruwa organizm. Po czosnku pojawia się pokrzywa, która odkwasza krew. Potem rosną mniszki, mlecze, które doskonale działają na wątrobę. Na polach pojawia się poziomka, która jest bombą witaminową i soli mineralnych. – Także ciągle mamy bogactwa natury. Poza tym są takie zioła, które są cały rok. Pokrzywa jest od wiosny aż do pojawienia się przymrozków. Dawniej, w latach 80., stało się długich kolejkach, bo w aptekach miała być witamina C, a teraz jest wszystko, leki na każdą dolegliwość. Dlatego wiedza o ziołach zaczęła znikać. Jak robię warsztaty, wycieczki ziołoznawcze, pokazuję podstawowe zioła, gdyż ludzie czasem mają problem z rozróżnieniem prostych ziół, nie wiedzą co to jest, jak wygląda skrzyp czy mięta. Starsze pokolenie wie doskonale – przyznaje zielarka.
Powrót do dawnych receptur
Pani Jolanta obserwuje, że coraz częściej ludzie wracają do dawnych receptur, zwyczajów, zbierania ziół. Sami pieką chleb, robią przetwory np. miód z kwiatu mniszka, który jest smaczny i bardzo dobry na gardło. Z dzikiego bzu można zrobić lemoniadę albo racuchy. – Kwiat ucina się, macza w cieście naleśnikowym i smaży na patelni. Jest to też świetna roślina, która działa bardzo dobrze przy przeziębieniach, dobrze odtruwa, działa napotnie – wylicza.
Jolanta Miklar sama dużo eksperymentuje, tworzy własne mieszanki ziół. Przede wszystkim preferuje powrót do nawyków żywieniowych naszych przodków, pradziadków, babć i mam. Zaleca smażenie na smalcu, nie na oleju czy margarynie. Obecnie dietetycy zalecają, aby jeść dużo ryb. Tyle, że kupienie ryby nienaszpikowanej metalami ciężkimi i innymi pierwiastkami graniczy z cudem. Dzisiaj ryby hodowane są jak kurczaki, odgrodzone siatkami, karmione genetycznie modyfikowaną soją, a później wbijają ludziom do głowy, że to ryby oceaniczne.
– Ponoć Światowa Organizacja Zdrowia określiła, że w glebie jest próchnicy jeszcze na 60 lat, a co potem? Nawozami tego nie odbudujemy, gdyż tym ją zepsuliśmy i przez to nie ma boru. Mamy mało litu, stąd jest coraz więcej problemów związanych ze stresem. Jesteśmy niedożywieni mikroelementami. Coraz więcej osób zmaga się z dwubiegunową chorobą maniakalnodepresyjną. Popadamy w nałogi – ostrzega zielarka. – Przy wszystkich dietach odchudzających dietetycy upierają się, ze trzeba ograniczyć tłuszcze. Nic bardziej mylnego. Im bardziej jemy naturalnie, to organizm sobie potrafi to przetrawić. Jeśli jemy rzeczy niewartościowe to domagamy się dalszego jedzenia, bo organizm nie dostał tego co chciał. Ludzie w latach 50. byli szczupli. Nikt nie sprawdzał kalorii, nie zażywał tabelek. Zwariować można od wiecznego warzenia, liczenia kalorii. Należy jeść rzeczy naturalne, prawdziwe żółtka, pełne chleby. Po prostu korzystać z tego, co daje nam natura – kwituje Jolanta Miklar.
Marzena Miśkiewicz/”Nowe Podkarpacie”
Tekst ukazał się w numerze 24 Tygodnika regionalnego „Nowe Podkarpacie” z 15 czerwca br.