TW „Uczciwy” to pseudonim, jaki funkcjonariusze SB nadali Zdzisławowi Dziedzicowi. Po latach, jako radny miejski pozytywnie przeszedł dwie lustracje, przy trzeciej sąd uznał go za „kłamcę lustracyjnego”. Dziedzic zapowiada, że tak tego nie zostawi.
63-letni Zdzisław Dziedzic z Jasła, złożył obowiązkowe oświadczenie lustracyjne w związku z wykonywaniem funkcji publicznej radnego Rady Miejskiej w Jaśle. Od czasu, kiedy radnych obowiązuje ustawa lustracyjna, jego teczka była trzykrotnie sprawdzana przez IPN. Dwa razy niczego mu nie zarzucano. Za trzecim razem sprawa trafiła do sądu lustracyjnego, który orzekł, że Dziedzic skłamał w swoim oświadczeniu. Straci mandat radnego i przez cztery lata już nie będzie mógł działać w samorządzie ani pełnić funkcji publicznych. Twierdzi, że jest niewinny, ale Sąd Apelacyjny, do którego się odwołał utrzymał wyrok.
– Oświadczam, że nigdy nie byłem tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Moje oświadczenie lustracyjne było wydane zgodnie z moją wiedzą i sumieniem – podkreśla stanowczo Zdzisław Dziedzic. – W materiale dowodowym nie ma nawet jednego mojego podpisu, pokwitowania, lub notatki sporządzonej przeze mnie. Nie ma żadnych dowodów, na to, że podpisałem cokolwiek, co by mnie obciążało. Podeptali moje dobre imię, zbrukali, sponiewierali, jak można było w ten sposób – dodaje zrozpaczony.
PRL-owskie „obowiązki”
W latach 70. i 80. Dziedzic pracował na stanowisku mechanika wydziału sadz technicznych w Podkarpackich Zakładach Rafineryjnych w Jaśle. Przez przełożonych został zobowiązany do informowania o sprawach zakładu funkcjonariuszy SB, czyli tzw. „opiekunów” Rafinerii.
– Ale chodziło wyłącznie o stan techniczny urządzeń i awarie, które miały miejsce na wydziale. Spotkania odbywały się jedynie na terenie zakładu. Nigdy nie były odbierane przeze mnie, jako współpraca z SB, gdyż wyjaśnianie technicznych przyczyn awarii funkcjonariuszom aparatu bezpieczeństwa, zgodnie z ówczesnym prawem, było obowiązkiem każdego członka załogi. Ponadto żadna z informacji pochodząca z rozmów ze mną, nie była tajna, ani nie dotyczyła innych pracowników zakładu. Zarówno sam fakt rozmów, jak i ich treść nie była tajemnicą dla moich współpracowników, przełożonych oraz podwładnych – wyjaśnia Dziedzic.
Dziedzic zarzeka się, że za każdym razem, kiedy podpisywał oświadczenie lustracyjne przez myśl mu nawet nie przeszło, że jego jawne i czysto służbowe rozmowy z funkcjonariuszem SB, które wykonywał jedynie ze względu na ustawowy obowiązek oraz z polecenia przełożonych, będą w przyszłości powodem do oskarżenia go o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa PRL.
– Również i dzisiaj z czystym sumieniem podpisałbym deklarację o braku takowej współpracy – podkreśla.
„Opiekun” nadał Dziedzicowi pseudonim TW „Uczciwy”. Przekonanie czy przekora? Tego nie wiemy, ale to jego zeznania były dla sądu koronnym dowodem winy Dziedzica. Mimo starań obronie nie udało się podważyć ich wiarygodności. Karty historii PRL-u zapisane są wieloma przykładami na to, jak „esbecy” dla własnych korzyści, fabrykowali fałszywe dokumenty, tylko po to by wykazać się przed zwierzchnikami. Idąc tym tropem dotarliśmy do kilku osób, które opowiedziały nam ciekawe historie mówiące o metodach pracy „opiekuna” Dziedzica i o tym, że on sam został dyscyplinarnie wyrzucony z pracy. Niestety nasi rozmówcy nie wyrazili zgody na wykorzystanie tych informacji. Czego się bali? Tego też nie chcieli głośno powiedzieć.
– Z wielkim ubolewaniem stwierdzam, że zeznania byłego funkcjonariusza SB okazały się dla sądu bardziej wiarygodne niż zeznania moje oraz świadków obrony, którzy pod przysięgą poświadczyli moją niewinność – mówi Dziedzic.
Tajna teczka?
– Pan Dziedzic był solidnym, sumiennym i wysoko kwalifikowanym pracownikiem – podkreśla Zbigniew Balik, ówczesny dyrektor Rafinerii, jeden ze świadków biorących udział w procesie. – O tajnych spotkaniach nic nie wiem.
I nic w tym chyba dziwnego, skoro spotkania „opiekunów” z „kapusiami” były tajne, to skąd świadkowie mogą o nich wiedzieć? Jak twierdzi Dziedzic i jego obrońca dowodów winy nie przedstawiono. Adwokat prowadzący sprawę dwa razy zwracał się do sądu o udostępnienie dokumentów z podpisami Dziedzica, ale takich nie otrzymał.
– Nie przedstawiono teczki osobowej lustrowanego, ani też żadnych innych oryginałów dokumentów, które były istotne dla sprawy mimo takich wniosków obrony – podkreśla Dariusz Pado, adwokat Dziedzica. – Nie podpisywał też nigdy żadnego oświadczenia o wyrażeniu zgody na świadomą i tajną współpracę. W postępowaniu nie wykazano by lustrowany otrzymywał kiedykolwiek wynagrodzenie, nie przedstawiono żadnych pokwitowań, a rzekome okoliczność otrzymywania gratyfikacji pieniężnej przez lustrowanego nie znalazły potwierdzenia w zeznaniach szeregu przesłuchanych w toku postępowania świadków. Lustrowany nigdy nie dokonywał działań mających charakter tajności i operacyjności. Takie było stanowisko obrony potwierdzone przez współpracowników Dziedzica z tamtych „mrocznych” czasów – dodaje mecenas Pado.
Orzeczenie sądu lustracyjnego zbudowano na zeznaniach jednego świadka i jego notatkach, co pozwoliło uznać, że oprócz legalnych, jawnych kontaktów odbywających się w Rafinerii, lustrowany musiał mieć również kontakty tajne, poza terenem swojego zakładu pracy.
– Nie wzięto pod uwagę szeregu rozbieżności w zeznaniach tego jednego świadka, który tak często odwiedzał Rafinerię, a które były ogólne, sprzeczne jak również niezgodne z zeznaniami innych świadków. Ponadto wyraźnie uznano, że informacje przekazywane przez lustrowanego nie były czynione w zamiarze naruszenia wolności i praw człowieka i obywatela – podkreśla Pado.
Wyrok skazujący jest prawomocny i nie można go już podważyć. Dziedzicowi przysługuje jeszcze kasacja i o taką będzie występował, ale do tego potrzebne jest uzasadnienie wyroku sądu na piśmie. Adwokat już o nie wystąpił.
Ewa Wawro