piątek, 29 marca, 2024

Nie doprowadzajmy do rechotu historii

0
Nie doprowadzajmy do rechotu historii
Udostępnij:

Z Antonim Pikulem, byłym działaczem jasielskiej „Solidarności”, rozmawia Marzena Miśkiewicz

Był Pan bardzo aktywnym członkiem „Solidarności”. Proszę powiedzieć o swojej działalności w opozycji.

Moją działalność w „Solidarności” dzielę na dwa okresy. Pierwszy to powstanie ruchu w sierpniu 1980. Ówczesna „S” to nie był tylko związek zawodowy niezależny i samorządny, a przede wszystkim ruch społeczny. Od razu przylgnąłem do tego. W tamtych czasach działałem w sposób jawny, jak wielu kolegów.

Natomiast 13 grudnia 1981 r. te nadzieje zostały pogrzebane. Ruch, który liczył około 10 mln ludzi został zmasakrowany. Zaczęły się prześladowania, ludzi zamykano w więzieniach, internowano, wyrzucano z pracy. W ciągu pierwszych 3-4 miesięcy „S” zniknęła. Rozpoczęła się działalność podziemna, tajna. Przez cały okres stanu wojennego, aż do 1985 roku nie było żadnej wpadki, nikt nie był donosicielem ani współpracownikiem SB.

Ta działalność polegała na pomocy finansowej kolegom, koleżankom, którzy stracili pracę, a rodziny pozostawały bez grosza. Nie było to proste. Im okres stanu wojennego się przedłużał, tym trudniej zbierało się pieniądze. Szukaliśmy też różnych form, żeby pokazać, że „S” istnieje i co jakiś czas pokazuje swoje pazurki. Wydawaliśmy biuletyn. W Jaśle udało się zorganizować Radio Solidarność.

Jednak nie udało się uniknąć wpadki…

To jest uderzające, zostawia rysę na wspomnieniach, na charakterze. Moment kiedy funkcjonariusze SB wchodzą, kiedy człowiek w momencie jest postawiony, wychodzi. Gdy mnie aresztowano w biurku miałem maszynę do pisania i artykuł napisany na folii do powielacza. Jakimś cudem udało się przekonać milicjanta, że biurko jest zamknięte. Został złożony donos, że na terenie ośrodka pokazały się ulotki. U mnie nie znaleźli nic. Najpierw zostałem zatrzymany na 48 godzin, a później przewieziony do Rzeszowa, a tam dostałem sankcję trzymiesięczną. Podczas procesu moim obrońcą był Stanisław Zając i sprawa została umorzona z powodu braku dowodów. Nie było prokuratora, który był podpisany pod aktem oskarżenia, w zastępstwie był inny.

Na akcie oskarżenia podpisany był prokurator Stanisław Piotrowicz. Spotkał się Pan z nim w areszcie. Jak się zachowywał?

Zachowywał się tak jak to kiedyś określiłem przyzwoicie, ale w tym sensie, że nie był agresywny. Po prostu stał i obserwował, czy nie robimy rzeczy niezgodnych z procedurą. Nie odzywał się. Nieprawdą jest, że cokolwiek przy mnie ustalał z moim obrońcą, bo to byłoby zbyt duże ryzyko dla niego. W pokojach były podsłuchy. Pan prokurator jako wytrawny znawca tematu wiedział, że lepiej żeby się nie odzywał. Kiedy Stanisław Zając wyjął te osławione spodnie do zmiany, to Piotrowicz odwrócił wzrok i tyle. Nieprawdą jest, że coś ustalaliśmy. Nie potrafię tego zweryfikować. Nie o wszystkim Stanisław mówił. Natomiast mówił mi o jednym, że nie było mowy o jakimkolwiek ustawianiu sprawy w sądzie z panem Piotrowiczem, którego na rozprawie nie było. Rozprawa trwała krótko, bo powołani świadkowie nic nie potwierdzili. Sprawa została umorzona ze względu na brak dowodów.

Teraz Piotrowicz stał się Pana wybawicielem…

Tak można odczytać wystąpienie posła Rzońcy w Sejmie. Mnie nie chodzi o Piotrowicza, ale o jedną rzecz. Po słowach posła Rzońca, których ja nigdy nie wypowiedziałem miałem do wyboru przejść do porządku dziennego i nic nie robić jak niektórzy złośliwcy, którzy mi źle życzą trzęsąc się o stołek lub siedzieć cicho. Nie wiem czym kierował się pan Rzońca, nie musiał tego robić, ale to był jego wybór. Moim wyborem było siedzieć cicho albo krzyczeć, że to jest przeinaczanie historii. To były słowa nieprawdziwe, bo one nie odzwierciedlały rzeczywistego wkładu prokuratora Piotrowicza w moje wyjście z aresztu. Jeśli w ogóle komukolwiek mam coś zawdzięczać to Stanisławowi Zającowi. Walczył o mnie jak tylko potrafił i to miało największy wpływ. Drugi był taki, że czołowy szef sądu wojskowego w Rzeszowie, który od razu wymierzał karę trzech lat więzienia akurat zachorował i go nie było.

Mam szacunek dla Stanisława Zająca za to, co zrobił, bo jak się zaangażował to szedł na całość. Też ryzykował. Gdy w sejmie pan Rzońca nie wspomniał nic o moim prawdziwym obrońcy, a podnosił pod niebiosa zasługi prokuratora oskarżającego, to jest jakaś schizofrenia. Nic od pana Piotrowicza nie chcę ani go nie potępiam. Tylko nie doprowadzajmy do rechotu historii, bo to jest chore.

Dlaczego poseł Rzońca bronił swojego partyjnego kolegę?

Nie rozumiem dlaczego pan Bogdan to zrobił, bo gdyby tego tak nie powiedział, to nie byłoby szumu. Musiałem na to zareagować. Jeżeli bym tego nie zrobił, to nie mógłbym popatrzeć moim kolegom w oczy. Nie chodziło mi o wrzawę, żeby sprawić przykrość mojemu szefowi.

Żałuje Pan?

Nie. Widzę to po reakcji moich kolegów z podziemia, zwykłych ludzi, którzy wysyłają maile, dzwonią i dziękują mi za odrobinę prawdy. To dla mnie szczęście. Przecież nie robię tego, żeby startować w wyborach na burmistrza, bo ja o żadnej karierze nie myślę, czy o tym, żeby pławić się w mediach. Jestem od tego daleki, ale są czasem takie momenty, że albo powie się coś i to jest prawda albo się nic nie powie i żałuje do końca życia.

Pan Piotrowicz wielokrotnie podkreślał, że pomagał opozycjonistom. Słyszał Pan o takich przypadkach?

Mnie nie pomógł. Wśród osób z Jasła, Krosna czy Sanoka, które znałem i bezpośrednio dotykały najgorsze represje, czyli więzienie, areszt to na tyle znaliśmy się, że na pewnym poziomie mówiło się o tym. Nawet gdyby udzielał tej pomocy to nie musieliśmy o tym wiedzieć, ale wiedzielibyśmy o jednym, że jest taki człowiek, którego mamy w prokuraturze bez wymieniania stanowisk. Gdyby kogoś złapali, i tu się zgadzam z Piotrowiczem, to aparat represji był równie straszny dla swoich, jak i dla zwykłych obywateli. Mieliśmy w Jaśle tylko jednego człowieka, który nie bał się nas bronić, pomagać i to był S. Zając, a w Krośnie chłopaki mieli Karola Helińskiego. On miał dobre układy w prokuraturze i mówił, że ma tam człowieka, ale nigdy nie wymienił jego nazwiska. Powiedział tylko jedno to nie był Piotrowicz.

Czy osoby, które mają tak kontrowersyjną przeszłość powinny sprawować tak ważne funkcje?

Pan Piotrowicz został wybrany w wyborach, jest posłem, ma określone wykształcenie, praktykę prawną. To, że jest przewodniczącym komisji sprawiedliwości to decyzja partii, do której należy. Nie mam nic do tego. Mam tylko do jednej rzeczy, dlaczego się tak kłamie. Jemu to nie jest potrzebne, żeby się chwalić, że pomagał opozycji. Bóg osądzi ile w tym prawdy, ile cynizmu, a ile kłamstwa. Nie mnie to oceniać. Zgadzam się z ministrem Błaszczakiem, że nie jestem panem Bogiem.

Artykuł powiązany: Spór o przeszłość posła Piotrowicza

Marzena Miśkiewicz/Nowe Podkarpacie

Tekst ukazał się w wydaniu nr 50 z dnia 13 grudnia br. Tygodnika Regionalnego Nowe Podkarpacie