Z Edward Kaliszem, pochodzącym z Jasła aktorem, reżyserem, pedagogiem, założycielem Teatru Małego we Wrocławiu rozmawia Marzena Miśkiewicz
– Ostatni raz występował Pan w swoim rodzinnym mieście 50 lat temu. Jakie to uczucie?
– W Jaśle występowałem pół wieku temu na scenie w Powiatowym Domu Kultury. To był mój debiut. Trudno ocenić tę sytuację, to co czuję, bo ja się tu urodziłem, 65 lat temu. To ogromny sentyment, a z drugiej strony zawodowstwo, bo przyjechaliśmy tu z Teatrem Małym złożonym z zawodowych wrocławskich aktorów.
– Jak to się stało, że postanowił Pan zostać aktorem?
– W Jaśle kończyłem szkołę podstawową. Później chodziłem do liceum w Kołaczycach. W szkole teatralnej jest tak, że ktoś po prostu nagle kieruje i w moim przypadku tą osobą była nieżyjąca już nauczycielka pani Teresa Kopacz. Prowadziła kółko dramatyczne w kołaczyckim liceum. Pod koniec maja 1968 wystawialiśmy „Powrót Posła” J.U. Niemcewicza. Miałem 16 lat. Powiedziała mi „Kalisz ty masz smykałkę do teatru”. Wysłała mnie na obóz przygotowawczy do szkoły teatralnej w Krakowie. Wcześniej tutaj graliśmy spektakl, bo polonistki lubią robić takie przedstawienia szkolne. Wystawialiśmy „Powrót posła” Niemcewicza. 50 lat temu na scenie Powiatowego Domu Kultury wystąpiłem. Podejrzewam, że to był konkurs teatrów jak dziś. W zawodzie aktora trudno jest określić lata, bo umowy są spisywane na sezon od września do września. Poszedłem do krakowskiej szkoły, skończyłem no i zaczęło się. Odwiedzałem rodziców, a teraz przyjeżdżam do Jasła na Wszystkich Świętych. Bywam tu bardzo rzadko, ostatnio co 2-3 lata, ale mam tu przyjaciół.
Jasło jest pięknym miastem, ale trochę na uboczu. Taka jest bolesna prawda. To nie jest Wrocław, gdzie jest inny środek ciężkości na prędkość. Kiedyś grałem spektakl w Krakowie w Teatrze Nowym i zawsze śmiałem się z kolegi reżysera, że tutaj samoloty tak powoli latają, a we Wrocławiu jak odrzutowce. Tam jest tempo, wszystko się szybko dzieje.
Pracował Pan w wielu teatrach, założył swój Teatr Mały we Wrocławiu. Teatr, który Pan poznał a współczesny – czym się różnią?
– Wychowałem się w teatrze, gdzie był spokój. Pierwszy teatr, w którym zacząłem pracować to był Teatr Dramatyczny w Białymstoku. Poszedłem tam z kolega, a potem na wiele sezonów do Teatru Dramatycznego w Jeleniej Górze. To był genialny czas. Dyrektorem była Alina Obidniak. To była przyjemność i możliwość pracy u początkujących wówczas reżyserów np. u Krystiana Lupy, Mikołaj Grabowskiego, u którego gra czasem mój syn – Marcin, Henryka Tomaszewskiego, Kazimierza Dejmka.
Ponadto w czasie studiów byłem na półrocznym stażu u Jerzego Grotowskiego w Teatrze Laboratorium. Tam dowiedziałem się kilku rzeczy, których wtedy w ogóle nie rozumiałem. Powiedział mi kiedyś na próbie, jak próbowałem grać Hamleta „bracie nie graj, tylko bądź, nie recytuj, tylko mów”. Byłem młody i nie do końca wiedziałem, o co mu chodzi, a teraz wiem. Chodziło o to, aby wyjść i mówić, niczego nie udawać. A to jest bardzo trudne, to Mount Everest, bo tego się prawie nie da zrobić. Dlatego teatr współczesny trochę mnie martwi, bo reżyserzy starają się w ten sposób prowadzić, ale nie wiedzą jak. Wprowadzają udziwnienia, bo przecież jak podczas spektaklu nagi człowiek nie przebiegnie i nie rzuci kilka razy słowami, to nie ma sztuki teatralnej.
– Uczy Pan też w szkole…
– Genialną rzeczą, która mi się przydarzyła jest to, że od 18 lat pracuję w szkole, w tej chwili już w trzeciej, w liceum we Wrocławiu. Bawię się z dziećmi w teatr, prowadzę takie warsztaty teatralne, zajęcia z retoryki i to mnie trzyma przy życiu, bo ci młodzi ludzie niczego nie udają. Oni nie wiedzą, że nie udają. Jak zadam im jakąś scenkę jak im powiem, że są świetni, to oni robią to drugi raz i są tacy, że ja patrzę i tak bym chciał. Tylko, że aktorzy udają, zawsze udają.
Zawsze?
Teraz nie udaję, bo mówię, od siebie, swoimi słowami. Ale ciągle coś udają.
– Gra Pan różne role. A czy jest postać, w którą chciałby się Pan wcielić?
– Gram wszystko. Występowałem w kabarecie Jasia Pietrzaka, z Henrykiem Tomaszewskim w spektaklu pantomimicznym, komedie, tragedie. Nie ma znaczenia. Nie dopadł mnie Hamlet, oprócz Grotowskiego. Chciałbym jeszcze zagrać Papkina w „Zemście” Fredry. Wyreżyserowałem „Zemstę” w swoim teatrze. Teraz jest czasem grana w Teatrze Komedia we Wrocławiu, w którym też pracuję. Papkin to taki Hamlet komedii. Genialna postać. Zresztą Fredro jest porównywany do Moliera. Molier umarł na scenie w „Chorym z urojenia”. To jest marzenie aktora.
Mam dość zdystansowany stosunek do teatru. We wszystkich gatunkach tego przedsięwzięcia pracowałem, ale tak naprawdę chętnie wróciłbym sobie do takiego teatru jaki był u Grotowskiego. On wiedział naprawdę o co mu chodzi, ale to rzecz bardzo trudna.
Kiedyś starsi aktorzy powiedzieli mi dwie sakramentalne zasady. W teatrze w Białymstoku – byłem gówniarzem, tuż po szkole, podchodzę do jednego z aktorów i pytam z takim przejęciem: „bardzo pana przepraszam, jak ja mam te kwestie powiedzieć”, a on mówi „synu mów jak ci serce dyktuje”. Nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi. A drugą taką usłyszałem od aktora w Jeleniej Górze, bo miałem do czynienia z takimi starymi wygami, którzy jednym słowem coś powiedzieli. Pędzę z bufetu teatralnego na scenę, mijam go, a on mówi „poczekaj, gdzie ty tak pędzisz”, odpowiadam „na scenę”, a on na to „a masz tym ludziom coś do powiedzenia”. Też nie do końca zrozumiałem o co mu chodzi. Teraz już wiem.
– Dlaczego chciałby Pan, aby wrócił teatr taki jak u Grotowskiego?
Taki teatr nie wróci. Tzw. fin de siecle, czyli koniec, przełom epoki teraz bardzo długo następuje, ponieważ wszyscy, teraz młodzi reżyserzy, twórcy starają się zadziwić widzów, a tak naprawdę nie wiadomo o co chodzi. Często są zakompleksieni i wyrzucają na scenę swoje problemy, a co mnie to obchodzi. Mój kolega, który też już nie żyje mówił, że on idzie do teatru zobaczyć piękne dziewczyny z długimi nogami i żeby było śmiesznie.
– Do Jasła przyjechał Pan wystawić „Świętoszka” Moliera. A jak Pan wspomina miasto za czasów młodości?
Świętoszek to lektura, ale bardzo aktualna. Za moich czasów szkolnych tu były modne grupy big bitowe. Mieliśmy zespół „Winigamy”, który działał w Zakładowym Domu Kultury „Chemik”. Wtedy były cztery zespoły, a później jak przyjeżdżałem ze studiów nic się nie działo. Ta młodzież czegoś chciała, coś robiła. Najmilej wspominam dziewczyny, przyjaźnie (uśmiech). Cieszę się, że wiele tych osób przyjdzie na mój wieczorny spektakl.
***
Edward Kalisz urodził się 10 października w 1951 roku w Jaśle. Na stałe mieszka we Wrocławiu. Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Pracował m.in. w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku, Teatrze Dramatycznym w Jeleniej Górze, Teatrze Muzycznym we Wrocławiu, Teatrze Kompania Fredrowska we Wrocławiu. Aktor ten znany z licznych kreacji teatralnych zyskał tamże sympatię widzów na tyle, że zdobył cztery Iglice (81′, 83′, 84′, 85′), nagrody przyznawane przez czytelników wrocławskiego „Słowa Polskiego”. Ma też uznanie władz, jest wszakże laureatem Nagrody Prezydenta Wrocławia. Reżyser własnych wizji scenicznych. Nauczyciel autorskiego bloku programowego – teatralnego w liceum. Edward Kalisz podobnie, jak Molière, wierzy w skuteczność nauczania ze sceny. Założony w 2005 wrocławski „Teatr Mały”, powstał z potrzeby chwili w celu kultywowania tradycji języka polskiego i naszej narodowej kultury. Na swoim koncie ma też wiele ról filmowcy. Miłośnicy X muzy odnajdą jaślanina jako aktora w filmach fabularnych „Fundacja”, „Generał” czy popularnych serialach „Czas Honoru”, „Prawo Agaty” i innych.
Tekst ukazał się w numerze 16 z dnia 20 kwietnia br. Tygodnika Regionalnego Nowe Podkarpacie.